niedziela, 2 listopada 2014

RESTART

Właśnie przypomniałam sobie jak ważne dla mnie było pisanie. Minęło sporo czasu, a ja do tego wracam i pragnę się w tym udoskonalać. Nie piszę już o One Direction. Ale myślę, że nowe opowiadanie jest lepsze i ciekawsze.
Kochany czytelniku, jeżeli jakimś przypadkiem znalazłeś się na tym blogu to chcę tylko Cię zaprosić do zajrzenia w link na dole.
Nowe opowiadanie. Nowy pseudonim. Nowy początek.
Nowa ja.

http://desireslenkan.blogspot.com/

Buziaki, Lenka.

niedziela, 27 stycznia 2013

Nowe opowiadanie


AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
Wracam z mnóstwem pozytywnej energii, weny i zapału do pisania.
Tak więc, chcę Was oficjalnie poinformować o moim nowym opowiadaniu. Proszę o komentarze. Mam nadzieję, że nie zawiodę.

http://the-unique-skills-ameliaxx.blogspot.com/

Pozdrawiam Was serdecznie, Ameliaxx

niedziela, 23 września 2012

To jak? Zaczynamy od nowa?

WITAJCIE KOCHANE!!!
Sama nie wierzę, że to robię, ale postanowiłam udostępnić rozdziały, które napisałam w ostatnim czasie. Podobno do odważnych świat należy, a ja chcę się przekonać, czy do rzeczywiście prawda :)
Tak więc Wasza ameliaxoxo powraca i jest w bardzo dobrej formie! Prolog pojawi się już dzisiaj, pierwszy rozdział prawdopodobnie też. Zaglądajcie w godzinach wieczornych. I byłabym ogromnie wdzięczna za komentarze na nowym blogu, bo to dla mnie na prawdę ogromnie ważne.
Mam nadzieję, że o mnie nie zapomniałyście... A tymczasem rozsyłajcie wszystkim link do opowiadania! Trzymajcie kciuki... Obyście się na mnie nie zawiodły...
+ Miejcie dla mnie trochę więcej wyrozumiałości w terminach dodawania kolejnych. No wiecie, liceum i te sprawy... Trzeba się uczyć :)
Kochająca i oddana, ameliaxoxo

http://this-is-a-beautiful-mistake.blogspot.com/

niedziela, 19 sierpnia 2012

Chapter twenty


http://www.youtube.com/watch?v=fK-iYAwZCeY

Czasem czujemy się zagubieni, niepotrzebni. Szukamy swojego anioła stróża, pod którego skrzydłami moglibyśmy się odizolować od całego świata. Chcemy być bezpieczni, zaakceptowani. Ale kiedy pojawiają się kolejne problemy, uciekamy. Uciekamy, zamiast stawić im czoła. I wtedy podumiera nasza wiara. Sięgamy po używki.
Jestem tchórzem, bo i ja tak postąpiłam. Patrząc teraz, z perspektywy czasu na tamte lata, śmieję się. I kiedy myślę o wszystkich popełnionych błędach, stukam się w głowę. Czasu nie cofnę. Co było to było. Teraz to się nie liczy, bo od kiedy pokochałam siebie, cała reszta nie ma większego znaczenia. Od kiedy zaakceptowałam swój wygląd, osobowość i charakter i od kiedy jestem sobą, jestem szczęśliwa. Poukładałam sobie wszystko w głowie. Zdołałam zrozumieć wiele rzeczy. Na podstawie moich wspomnień mogłabym chyba napisać książkę. Tak, to jest całkiem niezły pomysł... Ale teraz nie mam na to czasu. Założyłam klinikę leczącą uzależnienia u młodzieży i jak na razie pomogliśmy wielu nastolatkom. Kocham swoją pracę, a to jest fundamentem. Mam ośmioletniego syna, Navida i sześcioletnią córkę - Debbie. Mój brat ma obecnie siedemnaście lat i kończy jedną z najlepszych uczelni w Anglii. A ojciec? Myślę, że powodzi mu się całkiem nieźle z Isabellą. Są małżeństwem od kilku lat i planują adopcję dziecka. Zayn? Ah tak, Zayn... Mój Zayn... Obecnie kończy karierę muzyczną, by móc w pełni poświęcić się rodzinie. Ma piękną żonę, którą poznał na jednej z tras koncertowych w Stanach z Zjednoczonych. Z tego co pisał w mailu, to Adrianna jest obecnie w czwartym miesiącu ciąży. A reszta? No cóż...Bardzo zależy mi na tym, żeby skontaktować się ze Stephanie, ale od kiedy zaczęła regularnie wymiotować, a doktorzy zdiagnozowali bulimię, straciłam z nią kontakt. Podobno przeprowadziła się z rodziną do Francji.
Harry po aferze w klubie striptizerskim, stracił poparcie fanów i zaszył się gdzieś w Szkocji. Jeszcze została dwójka. Niall z Liamem mieszkają całkiem niedaleko, więc mam z nimi stały kontakt. Horan jest krótko po rozwodzie. Liam ma trójkę dzieci z Danielle, którą poznał krótko po ostatnim koncercie. Jeszcze nigdy nie widziałam tak zakochanych w sobie dwóch ludzi. No, nie mówię teraz o swoim związku, oczywiście.
Nigdy nie przypuszczałabym, że nasze losy się tak potoczą. Że zaprzyjaźnię się z byłą dziewczyną Stylesa, że będę miała dzieci i że wieczna miłość między mną, a Malikiem, wcale nie będzie wieczna. Prawda jest taka, że dał mi mnóstwo pięknych wspomnień i zawsze będę mu wdzięczna za to, że odkrył moje prawdziwe oblicze i że to między innymi dzięki niemu, pokochałam siebie. Ale przede wszystkim, wyzdrowiałam. I świadomość, że mogłam nigdy nie osiągnąć tego, co mam teraz, pomaga mi w przezwyciężaniu największych życiowych trudności.
Jedno jest pewne. Nasz los jest w naszych rękach. Robimy z nim co chcemy, bo Bóg dał nam wolną wolę. Nie możemy tracić nadziei, bo przecież co racja to racja - ona umiera ostatnia.
Przecież kto kilka lat temu pomyślałby, że zostanę Panią Tomlinson?

___________________________________________________________
Słowa nie wyrażą mojej wdzięczności za każdy komentarz i za to, że przy mnie trwałyście. Dziękuję za każde miłe słowa i za motywację jaką mi dawaliście. Jesteście dla mnie jak siostry, serio! :) I jeśli tylko mogłam wzbudzić w Was jakiekolwiek emocje, to jestem niezmiernie szczęśliwa. Ciężko jest mi się żegnać z tym opowiadaniem, bo włożyłam w nie masę serca, ale to samo serce podpowiedziało mi, że nadszedł czas, by zakończyć losy Daphne.
Papa, Daphne!
Zacznę teraz pisać nowe opowiadanie, ale najpierw chcę wymyślić porządną fabułę, żeby było ciekawe. Chcę również, żeby przekazywało równie dużo, a może nawet więcej emocji niż to i przede wszystkim chcę, żeby niosło ze sobą jakieś przesłanie, morały.
Nie wiem jednak, czy Was poinformuję, możliwe, że zacznę pisać od zera, innym pseudonimem... Ale jest również szansa, że umieszczę link tutaj (ta szansa jest większa) ;P
Tak więc kocham Was, ale się nie żegnam, bo mam nadzieję, że nowe opowiadanie będziecie czytały z równym zapałem.
+ Wiem, że większości z Was nie spodobał się mój pomysł, ale szczerze mówiąc, zawsze miałam większą słabość do Louisa xdd
Kocham Was, ameliaxoxo

piątek, 6 lipca 2012

Chapter nineteen

http://www.youtube.com/watch?v=LVsrP9OJ6PA


Spojrzałam się niezrozumiale na chłopaka. Moje myśli błądziły po głowie nie mogąc znaleźć dla siebie odpowiedniego miejsca. 
- Zayn, ja... - wydukałam. 
- Daphne, jestem pewien swoich uczuć. Kocham cię - wpatrywał się we mnie błyszczącymi oczami. 
- Zayn, wstań - wyszeptałam.
- Daphne, proszę...
- Ja mam raka, Zayn - powiedziałam drżącym głosem. 
- Przecież miałaś się podjąć chemioterapii. Rozmawialiśmy o tym...
- Ja nawet nie wiem, czy podejmę się operacji, rozumiesz? Nie przyspieszaj tego wszystkiego, błagam - zacisnęłam dłonie w pięści. 
Malik się podniósł. 
- Daphne, przecież możesz się wyleczyć. Wszystko będzie jeszcze dobrze, obiecuję!
- Cholera, Zayn... Co ci odbiło z tym ślubem?! Masz dziewiętnaście lat, a ja osiemnaście! Mam nowotwór, a ty chcesz się pobierać?! - podskoczyło mi ciśnienie, a krew w żyłach zaczęła jeszcze szybciej krążyć. 
- Nie rozumiesz, że cię kocham? - z całej siły uderzył dłońmi o stół. Był zdenerwowany.
- A jeśli umrę, co wtedy? - po policzkach pociekły mi strużki łez. 
Podszedł do mnie. Złapał z całej siły za nadgarstki, uniósł je do góry. 
- Nie umrzesz - powiedział gorliwie. 
- Nie możemy się pobrać. 
Poczułam łzy w ustach. Oblizałam je. Jeszcze bardziej słone niż zwykle. 
Malik odwrócił się. 
- Kocham cię, ale nie możemy się pobrać - podeszłam do niego cicho stąpając. 
- Nigdy nie pokocham nikogo tak mocno, jak ciebie. Rozumiesz? 
Nie odwrócił się w moją stronę. 
- Przed tobą jeszcze całe życie... - wyszeptałam niepewnie. Nie chciałam rozgniewać go jeszcze bardziej. 
- Przed tobą też - spojrzał mi głęboko w oczy. 
- Przy tobie zapominam o mojej chorobie. Przy tobie zapominam o całym świecie. Ślub niczego nie zmieni. Ciągle będę na granicy między życiem, a śmiercią. Co to nam da? Powiedz, co? - przestała mówić czekając na reakcję chłopaka. Nie powiedział nic. Wzięła głęboki wdech. - Nie chcę umierać, bo przeraża mnie myśl, że nie miałabym ciebie przy sobie, ale tak widocznie musi być. 
- Możesz walczyć! Dlaczego nie chcesz tego zrobić? Dlaczego nie chcesz przezwyciężyć tej choroby?! - mówił podniesionym głosem. Przerwał na chwilę. - Dla brata, dla ojca, dla mnie... - wyszeptał. 
- Boję się. Boję się, że mogę przegrać...
- Czyli wolisz się tak zwyczajnie poddać? Bo tak jest prościej? Skoro życie rzuca ci wyzwanie, to podejmij je! Postaw się na wysokości zadania! Walcz i wygraj!
- Cholera! To nie jest jakaś pieprzona gra, Zayn! Nie potrafię walczyć. Chcę się poddać i móc cieszyć tymi ostatnimi chwilami.
- Nie bądź głupia! Jesteś silna. Zawsze byłaś. Ogarnął cię lęk, to wszystko. Ja wiem, że chcesz wyzdrowieć, tylko się boisz drogi przez którą musisz przejść. Ale razem przez to przejdziemy. Tylko mi zaufaj... - ponownie wyciągnął w moją stronę czerwone pudełeczko. Wzięłam pierścionek. 
- Chyba powinnam już iść - z trudem przełknęłam ślinę. 
Mimo protestów chłopaka, wsunęłam na nogi buty i wzięłam pod rękę kurtkę.
- Wesołych świąt - rzuciłam i wyszłam. 
Chłopak spojrzał się na mnie zniesmaczony. Może źle dobrałam słowa... Może w tej sytuacji powinnam odejść i zwyczajnie się zamknąć, ale to nic. To nie było ważne. Teraz liczył się tylko powrót do domu.

Usłyszałam śmiech dochodzący z jadalni. Przeszłam przez salon. Przy stole siedział mój ojciec z jakąś kobietą. 
- Dobry wieczór - poinformowałam ich o swojej obecności. 
Ojciec drgnął. Podniósł się. 
- Dobry wieczór, Daphne - odchrząknął niezręcznie. - Daphne, poznaj Isabelle. Isabello, to moja córka, Daphne - przedstawił nas sobie. 
Uśmiechnęłam się pod nosem. Kobieta, która stała w objęciach mojego ojca to przedszkolanka Toma. 
- Miałam okazję poznać Daphne, witaj - wyciągnęła w moją stronę dłoń. 
- Dobry wieczór - uścisnęłam ją. - To może ja nie będę wam przeszkadzała. 
- Nie, Daphne. Usiądź, proszę. Chyba powinniśmy porozmawiać - powiedział oficjalnie. Ten ton nie wróżył nic dobrego. 
Odsunęłam krzesło i usiadłam. 
- Słucham - splotłam palce dłoni zerkając kątem oka na kolację, jaką przygotował mój ojciec lub jaką zwyczajnie zamówił. 
- Znamy się już dłuższy czas z Isabellą. Nie chcieliśmy ci nic mówić, bo moje przypuszczenia twojej reakcji, delikatnie mówiąc, nie były pozytywne. Nie chcę ci w żaden sposób zastępować matki, ale - urwał patrząc się to na mnie, to na Isabellę. "Oho, będzie ciekawie" - przeszło mi przez głowę. - Myślimy już dłuższy czas o tym, żeby Isabella u nas zamieszkała... I nie chcę, żebyś to źle odebrała, ale ja naprawdę kocham tę kobietę i daje mi dużo szczęścia. Proszę, zrozum mnie i...
- Jasne, na prawdę się cieszę - przerwałam mu zbędną wypowiedź. 
- Serio? - spojrzeli po sobie zdziwieni. 
- Serio - uśmiechnęłam się całkiem szczerze. - A Tommy wie? 
- Wie, wie od dzisiaj. 
- I co?
- Ucieszył się. Tak myślę...
- W takim razie, ja też się cieszę - uścisnęłam dłoń ojca. 
Kobieta była na prawdę piękna. Z resztą miałam okazję ją poznać i wydawała się być całkiem przyzwoita. 
- A teraz wybaczcie, muszę odpocząć - poderwałam się do góry. 
- Kolacja się udała? - zapytał jeszcze. 
Pokiwałam głową potakująco. Nie chciałam go zamartwiać prawdą.  
- Miłego wieczoru - pomachałam łagodnie dłonią. 
Kiedy wchodziłam po schodach na górę, ostatni raz spojrzałam na ojca i jego dziewczynę. Zdziwione miny przyprawiły mnie o uśmiech. Zajrzałam jeszcze do Toma. Spał. Jak aniołek. Później przeszłam korytarzem do swojego pokoju. Przebrałam się w pidżamę, bo tylko na to miałam siłę i położyłam do łóżka. 
Nie mogłam spać. Ciągle myślałam o Zaynie i o tym, co powiedział. Powoli dochodziłam do wniosku, że chyba faktycznie miał rację. Wyrzuty sumienia dręczyły mnie niemiłosiernie. Wyjęłam z torby telefon i wybrałam jego numer. Nie odbierał. Jeszcze raz starałam się do niego dodzwonić. Bez skutku. Z minuty na minutę czułam się gorzej, a dręczące mnie myśli, były nie do zniesienia. 
Wyszłam z łóżka, ubrałam buty emu. Nawet nie przebrałam się w ciuchy, zostałam w pidżamie. Narzuciłam ciepłą kurtkę za pupę i czapkę. Z komody zabrałam pierścionek, którego bezmyślnie nie oddałam Zaynowi. Wybiegłam na ulicę.
Padał śnieg z deszczem. Taksówki jeszcze kursowały. Złapałam jedną z nich i podałam docelowy adres. Droga trwała około pięciu minut. Nie spojrzałam nawet na zegarek. Rzuciłam banknot na samochodowy fotel i nie czekając na resztę pobiegłam pod dom Malika. 
Jak kretynka klikałam w dzwonek zamiast poczekać, aż chłopak zejdzie. Zaczęłam niecierpliwie stukać w drzwi. I nic. 
- Zayn! Cholera, Zayn! Jestem cała mokra, wpuść mnie! - waliłam pięściami w drzwi. 
W końcu otworzył. Był okryty jedynie szlafrokiem. Przecierał zaspane jeszcze oczy.
- Co tu robisz? - jego ręka powędrowała w stronę genitaliów, ale w ostatniej chwili ją zatrzymał. Widocznie chciał się podrapać.
- Przepraszam. Przepraszam, że zamiast pogadać, wyszłam. Przepraszam, że zachowałam się jak kompletna idiotka. Przepraszam, za wszystko co powiedziałam. Przepraszam, że zatruwam ci życie i przepraszam, że cię kocham - wykrzyczałam przemoczona, zmęczona i rozmazana. 
Z moich włosów skapywał deszcz, a oczy nie domykały się przez strugi wody, które ściekały z grzywki. 
Chłopak już chciał mnie przytulić, otworzył szerzej drzwi, żebym weszła. Nie zrobiłam tego. Z kieszeni kurtki wyjęłam bordowe pudełko i uklęknęłam przed Malikiem. 
- Niech to będzie obietnica, że kiedy dojrzejemy do ślubu, zrobimy to. Niech to będzie obietnica, że należymy teraz tylko do siebie - powiedziałam. - A więc, Zaynie Malik, czy zostaniesz moim mężem? 
Chłopak zaczął się śmiać po cichu starając się utrzymać powagę. Wyjął z pudełka pierścionek i podał mi rękę. Wstałam. Wsunął na mój serdeczny palec obrączkę. 
- Kocham cię, Daphne, wiesz? - przytulił mnie nie zwracając uwagi na mokre ciuchy. 
- Wiem - uśmiechnęłam się - Będę walczyć. Dla ciebie - oparłam swoje czoło o jego.
- Dla nas - poprawił mnie po czym czule pocałował. 

I to był nasz pierwszy, pozaręczynowy pocałunek. Później uczciliśmy wszystko naszym pierwszym, pozaręczynowym...


___________________________________
No i stało sięęęęę! Może te zaręczyny to nie najlepszy pomysł? Ale nieważne :) Najwyżej później się z tego jakoś wyplącze :) O ile będzie w ogóle PÓŹNIEJ... Bo myślałam, żeby zakończyć opowiadanie na dwudziestym rozdziale. W sumie nie wiem czy chcę kończyć... Mnóstwo czasu i serca temu poświęciłam, ale przecież wszystko się kiedyś kończy. A może już przyszedł czas? Może powinnam przestać, zanim opowiadanie kompletnie straci swoją magię? A może Wy mi napiszecie co powinnam teraz zrobić? Czy opowiadanie nadal ma w sobie "to coś"? 
Piszcie! A może tak zaskoczycie mnie ilością komentarzy z okazji dziewiętnastego rozdziału i dzięki komentarzom napiszę dwudziesty :D?
+ Między rozdziałem dwudziestym, a dwudziestym pierwszym (o ile takowy będzie) zrobię dwutygodniową przerwę i z góry przepraszam, ale wyjeżdżam na obóz.
+ Jestem teraz u taty, a w jego letnim domu jest cholernie słaby zasięg, więc nie mogę Wam odpisać. Wszystkie wiadomości odczytam później (na e-mailu, twitterze, gg...)
Kontakt:
twitter: AmeliaxoxoMTT
gg: 33348455
Kocham Was mocno, jesteście dla mnie inspiracją! Dziękuję za wszystko :*
http://ucieczkaameliaxoxo.blogspot.com/ <--- nowy rozdział :))

piątek, 29 czerwca 2012

Chapter eighteen


http://www.youtube.com/watch?v=2ntKgLxgY9s&feature=related

23.12.2011

- Na prawdę nigdy nie ubierałaś choinki? - zapytał Zayn przystrajając świąteczne drzewko.
- Ubierałam dopóki nie zmarła moja mama.
- A Tommy?
- Miał małą choinkę w swoim pokoju, którą z nim co roku ubierałam - poprawiłam rękawy golfu.
- Sztuczną? - zaśmiał się Zayn. Zmierzyłam go groźnym wzrokiem. - No co, nie mam racji? - zapytał patrząc na moją reakcję.
- Nienawidzę kiedy masz rację - rzuciłam w niego złotym łańcuchem.
- Wiem - przyciągnął mnie do siebie. Zdjął czapkę Mikołaja i nasunął ją na moją głowę.
Pocałował mnie delikatnie.
- Co chciałbyś ode mnie dostać? - przygryzłam jego wargę.
- Nic nie chcę. Wstarczysz mi w zupełności - wsadził swoje kciuki w moje szlufki od spodni.
Podwinęłam jego koszulkę i zaczęłam jeździć opuszkami palców po wyrzeźbionym torsie.
- I tak ci coś kupię - oblizałam dyskretnie wargi.
- Jesteś nieznośna - uszczypnął mnie w biodra.
- Wiem - wyszeptałam. - I za to mnie kochasz.
Dialog zakończył krótki pocałunek w czoło. Zostawiłam chłopaka samego strojącego choinkę w salonie, podczas gdy sama zabrałam się za zmywanie naczyń.
Nuciłam wszystkie kolędy na przemian.
- Zayn... - zaśmiałam się, kiedy poczułam, że chłopak mnie obejmuje.
- Pomogę ci.
- Daj spokój - spojrzałam się na niego kątem oka. - Jesteś niegrzeczny - zdzieliłam go ścierką do naczyń patrząc jak zabiera się za mycie kolejnych talerzy.
- Wiem. Przecież za to mnie kochasz - zaśmiał się pod nosem.
Zmywaliśmy wszystko po naszej wspólnej kolacji.
- Więc to tak wygląda małżeństwo... - wymruczał pod nosem.
- Nie, Zayn. Małżeństwo to ciągłe kłótnie, konflikty i nieporozumienia. Tak wygląda życie z kochanką, kiedy chcesz się oderwać od żony - stanęłam tyłem do umywalki wycierając talerz po kurczaku.
- Skąd możesz to wiedzieć?
- W odróżnieniu od ciebie, widziałam, jak wyglądało małżeństwo moich rodziców - palnęłam, po czym od razu ugryzłam się w język.
Malik podparł się rękoma o umywalkę.
- Zayn, ja... Nie chodziło mi o to, po prostu... - dotknęłam jego ramienia.
- Nieważne, nic się nie stało - wysilił się na uśmiech. Pocałował mnie w policzek i wyszedł z kuchni. Poszłam za nim. Akurat ubierał swoje stare, znoszone buty, kiedy weszłam do salonu. Swoją drogą nosił ciągle te same...
- Gdzie idziesz? - zapytałam ze skruchą w głosie.
- Przejdę się.
- A choinka?
- Jak Tommy wróci, to pewnie się ucieszy, że będzie mógł dokończyć - założył kaptur na głowę. - Cześć, Collingwood - uśmiechnął się ostatni raz żując miętową gumę.
- Cześć - westchnęłam ciężko.
Była osiemnasta. Ojciec z Tomem mieli wrócić za dwie godziny, a wyrzuty sumienia nie pozwalały kontynuować zmywania. Zastanawiałam się, dlaczego Malik tak nagle wyszedł.
Zabrałam z komody telefon i wystukałam numer Louisa.
- Lou?
- Tak? - usłyszałam w słuchawce roześmiany głos chłopaka.
- Możemy się spotkać?
- Jasne, kiedy?
- Bo widzisz, mam mały problem i chci...
- No dobra, do rzeczy.
- Muszę coś kupić Zaynowi i reszcie. I przyda mi się męska ręka, a ty jesteś facetem i pomyślałam, że może mógłbyś...
- Trafne spostrzeżenie - zaśmiał się.
- No, bo przecież chyba jesteś...
- Pogrążasz się, dziewczyno.
- Więc?
- Hanbury street za dziesięć minut - rozłączył się.
Przebrałam się, spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do torebki i wyszłam z domu. Pojawiłam się przed czasem, ale chłopak już czekał.
Uścisnął mnie mocno i ruszyliśmy w stronę mekki dla zakupowiczów.
- Co powiesz na zakupy i mocną kawę? - zapytałam.
- A wiesz chociaż co chcesz mu kupić?
Uniosłam brwi i spojrzałam się na niego znacząco.
- No dobra, czyli nie masz pojęcia - zaśmiał się. Nic nowego.
- Myślałam o zegarku albo o... zegarku?
Chłopak nie przestawał się śmiać. Szturchnęłam go.
- Jesteś chyba jedyną dziewczyną, która nie ma pojęcia o zakupach.
- Mam - zaprzeczyłam.
- Akurat - wyśmiał mnie. - Zayn nie wspominał, że czegoś mu brakuje? Nie zauważyłaś, że czegoś potrzebuje? - starał się mnie naprowadzić. - Tak swoją drogą, to szybko się obudziłaś. Jutro wigilia, a ty nadal nic nie masz?
- Mam prezenty dla taty i Tommego. Został tylko Zayn i reszta.
- Reszta?
- No chyba nie myślałeś, że ci niczego nie kupię?
- Daphne... Ja nic od ciebie nie chcę, na prawdę.
- Cholera, czy wy nie potraficie pojąć, że mam głęboko gdzieś to, czy chcecie, czy nie. Ważne, że ja chcę wam coś kupić i zrobię to!
- No dobrze, nie denerwuj się - objął mnie ramieniem. - W takim razie, ile masz przy sobie kasy?
- Trzysta - wyjęłam z torby portfel. - I chyba już wiem, co mogę kupić Zaynowi - pociągnęłam bruneta do pobliskiego sklepu obuwniczego.
W jedną godzinę zdążyliśmy kupić wszystkie prezenty. Znalazłam coś dla Steph, Nialla, Liama, Harrego (chociaż to Tomlinson przekonał mnie, żebym dała mu jakiś drobiazg), Louisa i Zayna. Wstąpiliśmy jeszcze na kawę do coffeeheaven. Pyszna Latte postawiła mnie na nogi i nieco ociepliła, bo na dworze panował ziąb i nawet gruba kurtka i czapka nie potrafiła mnie wystarczająco ogrzać.
Malutkie światełka porozwieszane na lampach, w futrynach sklepów oświecały cały Londyn. W galeriach panowały obniżki i przeceny świąteczne, więc każda rzecz była okazją. Puszysty śnieg przykrył wszystkie ulice. Mężczyźni poprzebierani za Mikołajów zbierali pieniądze na hospicja i szpitale.
Cudowna, świąteczna atmosfera zauroczyła tak samo mnie, jak cały Londyn.

24.12.2012

- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że tu jesteś - Malik trzymał moją dłoń, podczas gdy drugą nabierał na widelec sałatkę.
- Też się cieszę - wyszeptałam.
Lubiłam na niego patrzeć. Lubiłam go słuchać. Lubiłam go czuć.
- O której musisz być w domu?
- Nie muszę - przygryzłam wargę.
- A więc całą noc należysz do mnie?
- Na to wygląda - zaśmiałam się.
- Intrygujące - poruszył brwiami.
- Co masz zamiar robić? - zapytałam domyślając się, co Malikowi chodzi w tym momencie po głowie.
Wstał i podszedł do mnie. Wyciągnął w moją stronę dłoń.
- Zatańczysz?
Nie powiem, zaskoczyła mnie ta propozycja, bo spodziewałam się czegoś zupełnie innego.
Wstałam pozwalając się mu kołysać w spokojnym rytmie ballady, która akurat leciała w głośnikach. Zgrał muzykę na pendrive. Nieźle się przygotował. To faktycznie musiał być dla niego niezwykle ważny wieczór.
- Czy my przypadkiem nie powinniśmy słuchać kolęd? - zaśmiałam się pod nosem.
- Kolęd mogłaś się nasłuchać na wigilii z bratem i tatą. Ta wigilia jest nasza. Niech będzie wyglądała tak, jak powinna.
- Czyli to randka?
Uciszył mnie delikatnym całusem w usta.
- Pamiętasz, jak tańczyliśmy za pierwszym razem? Na ślubie mojej ciotki? - wyszeptał mi do ucha. - Zakochałem się w tobie już wtedy i trudno w to uwierzyć, ale chyba zakochuję się w tobie coraz mocniej każdego dnia...
- Jeśli to randka, to jest idealna - wtuliłam się w jego tors.
Człowiek, który sprawiał, że jestem szczęśliwa, był przy mnie i to w zupełności wystarczało.
Piosenka się skończyła, ale my nadal trwaliśmy w objęciach.
- Może chcesz otworzyć prezent ode mnie? - zapytał szeptając.
- Nie musiałeś mi nic kupować... - spięłam wargi. Wiedziałam, że było u niego krucho z kasą.
- Proszę, otwórz - spod malutkiej choinki wyciągnął pięknie zapakowane, małe pudełko.
- A to dla ciebie - podsunęłam siatkę z prezentem. Może i mniej oryginalne i starannie, ale za to jak praktycznie!
Zdjęłam papier ozdobny i zobaczyłam piękne czerwone pudełeczko na pierścionek. Otworzyłam je i zobaczyłam cudowny diament oprawiony w białe złoto.
Zayn odstawił siatkę i uklęknął na jedno kolano.
Moje serce przyspieszyło.
- Budzę się, żeby zobaczyć twój uśmiech. Zasypiam z myślą, że wkrótce cię zobaczę. Każda chwila z tobą jest cenniejsza nawet od tego pierścionka. Chcę mieć pewność, że jesteś moja. I niezależnie kiedy miałaby odbyć się przysięga dochowania sobie wierności, pragnę, żebyś kiedyś została moją żoną. Chcę pokazać ci, że myliłaś się... Wtedy, w kuchni. Że małżeństwo to nie kłótnie, ale wzajemny szacunek, miłość i szczęście. Kocham cię z każdym dniem na nowo. Mocniej. Niezależnie jaka będzie twoja decyzja, to się nie zmieni.
Daphne Collingwood, czy zostaniesz moją żoną? - zapytał uroczyście.

_________________________________________________
NIEEEESPODZIANKA XD Przepraszam, że jest byle jaki, ale cóż.
I teraz bonuus!
Uwaga, rozpoczęłam pisanie nowego opowiadania. Jest już pierwszy rozdział:
http://ucieczkaameliaxoxo.blogspot.com/
KOMENTUJCIE, PROSZĘ! Pisanie tych dwóch rozdziałów zajęło mi cały pierwszy dzień wakacji (ok.6 godzin), ale myślę, że warto i nie jest to żadna strata, bo kocham to i kocham Was. Także proszę, uszanujcie moją pracę i skomentujcie. Szczerze. Możecie nawet napisać, że się wypalam, chociaż i tak to wiem xd
I polecajcie!
KOCHAM WAS MOOOOCNO, NIE ZAPOMNIAJCIE O TYM! PO PROSTU OSTATNIO TRACĘ INSPIRACJĘ I WYCHODZĄ NIEUDANE ROZDZIAŁY. MAM NADZIEJĘ, ŻE TO JAKOŚ PRZEŻYJECIE.
gg - 33348455



piątek, 22 czerwca 2012

Chapter seventeen


http://www.youtube.com/watch?v=umGname-TdM

Chciałam odpocząć od całego świata, ale mimo to, odebrałam. Przez przypadek. Byłam na tyle senna, że poddałam się przyzwyczajeniu i odebrałam telefon. Niepotrzebnie...
- Daphne? Daphne, to ty? - zapytała entuzjastycznie Stephanie.
- O co chodzi? - powiedziałam ochrypłym głosem, który po pięciogodzinnym śnie nadal nie doszedł do normy.
- Daphne, gdzie jesteś?
- Cholera, mów o co ci chodzi - zgromiłam dziewczynę. Nie odpowiadała. - Steph?
- Daphne... Zayn siedzi w areszcie.
- Co? - wyszeptałam krótko, niewyraźnie.
- Przyjedź, szybko.
- Nie mogę - uszczypnęłam się z policzek.
- Komisariat na Kings Cross, zrób jak uważasz. Tylko proszę cię, nie żałuj później swojej decyzji - rozłączyła się.
Wybiegłam z domu. Półprzytomna. Ubrana jedynie w pidżamę, na którą narzuciłam luźne ciuchy. Na głowie sterczała mi luźna czapka. Pomalowana wczorajszym tuszem do rzęs, który pokruszył się na policzkach.
Spontanicznie i dość szkaradnie...
Kierowałam się sercem, jak zwykle. Byłam ospała, zmęczona, ale nie, to wcale nie przeszkodziło mi w tym, by głucho podążać za tym pieprzonym mięśniem. Mięśniem, który jak na razie prowadził do samych katastrof.
Biegłam na ślepo tocząc walkę z własnym rozumem.
Zorientowałam się, gdzie dokładnie mam jechać i wsiadłam do autobusu. Przeklinałam w duchu kierowcę, błagając, by jechał szybciej.
Dotarłam.
- Zayn, Zayn Malik - wyrzuciłam z siebie.
- Tożsamość? - zapytała starsza kobieta. Przeklnęłam w myślach.
- Daphne - stukałam jedną stopą o kafelki nierówno ułożone na podłodze. - Daphne Collingwood - wzdychałam co chwila z nadzieją, że kobieta w końcu pojmie, że mi się spieszy.
- Ma pani ukończone osiemnaście lat? - mówiła spokojnym, flegmatycznym głosem.
- Mam - warknęłam.
- Proszę pokazać dowód.
Zaczęłam błądzić dłońmi po kieszeniach. "Cholera" - mruknęłam. Kobieta zmarszczyła brwi i delikatnie uśmiechnęła się pod nosem. Dokładnie tak, jakby cieszyła się z mojego niepowodzenia.
- Błagam, niech mnie pani do niego wpuści. Błagam... - złożyłam dłonie.
- Przykro mi, bez dowodu pani nie wejdzie - bąknęła.
- Może być prawko? - podrapałam się po karku. Kobieta jedynie uniosła brwi. Pokazałam jej dowód na to, że mam ukończone osiemnaście lat.
- Proszę za mną - podniosła swoje wielkie cztery litery z krzesła i ruszyła przed siebie trzymając w dłoni kółko zapełnione kluczami.
Malik spał na jednej z czterech pryczy poustawianych obok siebie. W celi obok, siedziało dwóch, pijanych do czerwoności, młodych chłopaków.
- Zayn - krzyknęłam na tyle głośno, żeby się obudził.
- Daph.. - wyszeptał, po czym przybliżył się do stalowych słupków, które nas dzieliły.
- Jak to się stało? Cholera, Zayn... Co ty ze sobą zrobiłeś? - spojrzałam na szare sińce pod oczami, rozciętą wargę i rany na czole. Przybliżył się do mnie. - Malik, śmierdzisz piwem! Odsuń się ode mnie - na siłę włożyłam swoje kościste, blade ręce przez kraty celi i popchnęłam go.
- Poszedłem do jakiegoś baru... Napiłem się, złapali mnie - zaśmiał się przymrużając oczy. Nadal był nietrzeźwy.
- Ty skończony idioto, kretynie, frajerze! Nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiłam! - wysyczałam z nienawiścią przez zęby. - Upiłeś się?! Jesteś skończonym dupkiem - chrząknęłam i plunęłam na ziemię.
- Kochanie, no powiedz kogo sobie znalazłaś? Powiesz swojemu Malikowi, kto jest lepszy ode mnie? Przecież dobrze wiem, że zostawiłaś mnie dla pierwszego lepszego fagasa. No nie wstydź się, kotek. Wyznaj kim on jest - zaśmiał się wytrzeszczając przepite oczy.
- Zamknij się - warknęłam.
- Już z nim spałaś? I jak było? - założył zęby za dolną wargę.
- Zamknij się - powtórzyłam.
- Co? Nie sprawdził się w łóżku? - drwił ze mnie.
Ucichł. Ucichł, kiedy zobaczył, że płaczę.
- Daph...? - drżącą ręką przejechał w dół metalowego prętu.
- Błagam... Bądź cicho, po prostu bądź cicho - machnęłam ręką i odwróciłam się w drugą stronę.
- Daphne! Co się stało? - wyjąkał niepewnie chwiejąc się.
- Chcesz wiedzieć co się stało? - zacisnęłam dłonie w pięści. - Na prawdę chcesz? - przygryzłam język. Z całej siły, zabolało. I kiedy miałam mu już wszystko powiedzieć, spojrzałam mu w oczy. Zbadałam rany na jego ciele. I właśnie wtedy dotarło do mnie, że wylądował tu z mojego powodu. Może gdyby nie tamten wieczór, może gdybym się nie odzywała, gdybym go tam nie zostawiła... Może by do niczego nie doszło. - Przepraszam, nie potrafię - odwróciłam się na jednej pięcie. Przeszłam szarym, wąskim korytarzem do poczekalni.
- Kiedy będzie mógł wyjść? - wytarłam rękawami nos i oczy pytając się policjantki.
- Jak wytrzeźwieje - nie odrywała wzroku od białych, zapisanych czarnym tuszem kartek.
Usiadłam na krześle obok. Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. Zamknęłam oczy.


Na komisariacie już nikogo nie było. Przeszłam korytarzem obok cel. Były puste. Pociągnęłam za klamkę drzwi. Były zamknięte. Zaczęłam ze nie szarpać, pchać, kopać. Bez skutku. Po ziemi walało się mnóstwo zapisanych kartek, odcisków palców i listów gończych. Ściany były podrapane, a meble zniszczone i dziurawe.
Jeszcze raz podeszłam do drzwi. Zrobiłam rozpęd i uderzyłam w nie z całej siły. Wciąż nic. Osunęłam się po ścianie, spadłam na niebieskie linoleum. Zupełnie takie, jak w szkole. I nagle sceneria się zmieniła.
Byłam w sali, sali od biologi. Właśnie trwała lekcja z moją klasą. Spojrzałam na nauczyciela. Wygłaszał kazanie zupełnie nie zwracając uwagi na uczniów. Hałasowali. Nie do zniesienia.
Sala różniła się jednak od tej prawdziwej, była ogromna i wszystko było śnieżnobiałe: ściany, meble... Tylko uczniowie i nauczyciele ubrani na czerwono. Krwistoczerwono. W tym ja.
Nikt mnie nie zauważał. No dobra, to akurat żadna nowość.
Przeszłam na tyły klasy. Zwieńczenie sali z każdym krokiem zdawało się być coraz węższe. Co sprawiało, że wcale nie była prostokątna, tylko trójkątna. Zaczęłam iść do przodu. Ominęłam wszystkie ławki, a przed sobą miałam jedynie światło, które z każdym krokiem wydawało się być jaśniejsze. Dawało one ogromne ciepło. Coraz większe. I nagle zobaczyłam ją. Poznałam ją już z daleka. Ubrana w białą suknię, wyglądała pięknie.
- Mama? - wyszeptałam.
- Kocham cię, córeczko - powiedziała automatycznym głosem.
- Ja cię też - uśmiechnęłam się. Poczułam słone łzy napływające go moich ust.
- Kocham cię, córeczko - powtórzyła machinalnie utrzymując równy odstęp czasu.
- Ja też, z całeg -
- Kocham cię, córeczko - i znowu. Zupełnie jak automat. Nie, to nie była moja mama. Prędzej jej było do robota, cyborga czy czegoś z tych rzeczy, niż do mojej mamy.
Podeszłam do niej, pocałowałam ją delikatnie w policzek. Zaczęła się powoli rozmazywać. I wtedy po jej policzku popłynęła łza. Myślałam, że automaty nie płaczą...
- Kocham cię, córeczko - wyszeptała dotykając mojego policzka. Tym razem było to powiedziane tak... niesamowicie troskliwie, wiarygodnie. Chciałam, żeby powiedziała coś jeszcze, żebym mogła ponownie ją  usłyszeć, ale odeszła. Rozmazała się, rozpłynęła.
Przypomniałam sobie. Przypomniałam sobie jak dokładnie brzmiał jej głos. Był taki piękny, kojący. Nareszcie usłyszałam to, czego tak bardzo pragnęłam usłyszeć.
Spojrzałam na swoje ubrania. Czerwony golf powoli stawał się biały, a spodnie wyglądały zupełnie tak, jakby przykryła je płachta śniegu. Ściany białe jak marmur, zaczęły nagle pękać, biegłam. Ile tchu w piersiach, ale czułam, że się zapadam, zapadam coraz niżej, krzyczałam o pomoc i wtedy...


Obudziłam się. Leżałam w samochodzie. Podniosłam się do góry. Malik patrzył w przednie lusterko. Uśmiechnął się do mnie delikatnie, przepraszalnie, żałośnie.
Podrapałam się w głowę.
- Jak się tu znalazłam? - ziewnęłam.
- Zasnęłaś na komisariacie. Potem przyjechała Stephanie, wypuścili mnie, zaniosłem cię do jej auta. I czekamy.
- Na co?
- Nie chcieliśmy ruszać dopóki się nie obudzisz. Steph jest gdzieś z Liamem, a reszta przyjechała drugim samochodem i teraz poszli się przejść.
- Więc Stephanie jest z Liamem, a ta reszta, to kto?
- Louis, Niall, Harry i Sarah.
- Sarah?
- Dziewczyna Harrego - uniosłam brwi do góry. - Nie pytaj...
- Która godzina? - spojrzałam za szybę. Było ciemno, ale mogła być to równie dobrze piętnasta jak dwudziesta. W grudniu wcześnie robiło się ciemno.
- Prawie siedemnasta. Przejdziemy się gdzieś?
- Nie mam ochoty.
- Chodź, powinnaś rozprostować kości - uśmiechnął się do mnie.
Wyszedł z samochodu i otworzył przede mną drzwi. Szliśmy swobodnie, oddzielnie.
- Wiedzą? - wymamrotałam pod nosem. Nie chciałam poruszać tego tematu.
- Wiedzą - chłopak usiadł na murku i zaczął rzucać małymi kamyczkami przed siebie. - Myślisz, że to ma sens?
- Co?
- Nie udawaj. Przecież wiesz dobrze o co mi chodzi - odwórcił się w moją stronę.
- Nic nie ma sensu. Nic - wyszeptałam pociągając czerwonym od zimna nosem.
- Kocham cię - wymruczał. - I wiem, że ty mnie też - założył kosmyk moich włosów za uszy. - I tak, chcę wiedzieć - jego głos drżał.
- Co? - zmarszczyłam czoło.
- Byłem pijany, ale nie na tyle, żeby nie pamiętać, co mówiłaś. Jestem gotowy, żebyś powiedziała mi, co się stało.
- Zayn, ja nie mogę. Nie potrafię, rozumiesz? - powoli traciłam kontrolę nad emocjami. Poderwałam się do góry.
- Nie możesz, czy nie chcesz?
- Nie chcę ci tego zrobić. Ja lepiej po prostu pójdę - odwróciłam się, ale on złapał mnie za nadgarstek. Znowu. Nigdy nie odpuszczał.
- Cokolwiek to będzie, zrozumiem. Obiecuję. Razem zawsze damy radę, pamiętasz? - przetarł moje mokre policzki.
- Zayn... Ja nie mogę.
- Błagam, powiedz. Błagam... - odgarnął moją grzywkę, przetarł kciukami brwi. Długa pauza. Kompletna cisza. Walka z samym sobą.
- Ja chyba... chyba mam raka.
Zamarł. Nie odzywał się. Widziałam, że nie może nic z siebie wydusić. I kiedy już byłam pewna, że spanikuje, przytulił mnie. Z całych sił mnie objął w talii i mocno mnie do siebie przycisnął. Położył brodę na czubku mojej głowy.
Płakał. Czułam ciche, małe krople skapujące na moje włosy. Nie odzywał się.
- Zayn, ja przepraszam - wydusiłam z siebie. Cała czerwona, rozmazana.
- Cii - uspokoił mnie. - To ja przepraszam. Przepraszam, że wtedy, jak skończony idiota cię zostawiłem, że nie pobiegłem za tobą. Daphne, przepraszam. Tak bardzo przepraszam, że cię zostawiłem - jeździł dłońmi w górę i dół po moich plecach.
- I co teraz? - wbiłam palce w jego ramiona.
- Nie wiem... Cokolwiek się stanie, będę przy tobie. Zawsze - mówił starając się być w tym zrozumiały. Jego oddech był tak głośny i szybki, że zagłuszał każde słowo.
- Boję się, że nie będę z tobą...
- Więc, po co wtedy odeszłaś? Dlaczego?
- Nie boję się, że nie będę twoją dziewczyną. Boję się, że kiedyś już nie będę mogła budzić się z myślą o twoim uśmiechu, twoich oczach. Boję się, że później już nic nie ma.
- Później?
- Po śmierci...
- Już nigdy więcej cię nie zostawię, rozumiesz? Już nigdy więcej nie dam ci odejść. Choćby nie wiem co - wyszeptał i przytulił mnie mocno wplątując swój nos w moje włosy i pozwalając wsłuchiwać się w dźwięk łez upadających na czoło.


___________________________________
I jak? Mętny chyba, co?
Powoli zbliżamy się do końca. Myślę o zakończeniu i o tym, w jaki sposób to w ogóle zrobię, bo będzie mi cholernie ciężko rozstać się z historią Daphne, w którą włożyłam całe serce.
Nie chodzi o to, że nie chcę pisać, tylko po prostu ostatnio się wypalam i tracę taką płynność pisania i radość z tego. Muszę troszkę odpocząć (jak z resztą widzicie:)).
A to, że jest coraz bardziej do kitu, można zauważyć, po ilości komentarzy. Powoli jest ich coraz mniej ;) Pewnie nie chcecie mi sprawiać przykrości i pisać negatywnych komentarzy, czy coś.
Także przygotujcie się, bo może już całkiem niedługo powiemy wspólnie "Pa pa" Daphne.
Kontakt:
ask.fm: http://ask.fm/AmeliaxoxoMTT każde pytanie tuutaj! Tylko tutaj odpowiadam. Na wszystko. Także proszę, nie w komentarzach.
gg: 33348455 piszcie
twitter: AmeliaxoxoMTT follow me, jeśli czytasz ;)
Dziękuję, że wciąż jeszcze niektórzy ze mną są i kocham Was mocno i zrozumcie moją decyzję, którą jeszcze przemyślę...
Kobieta zmienną jest :D

Kocham Was, ameliaxoxo