poniedziałek, 28 maja 2012

Massive thank you

Witajcie!
Chyba każdy odczuwa czasami potrzebę, żeby napisać coś dłuższego, coś od siebie.
I właśnie tą potrzebą będę się kierowała podczas pisania tej notki.
Nie, to nie jest kolejny rozdział, ale forma podziękowań za dotychczasowe wsparcie i pomoc.
I przupuszczam, że połowa po przeczytaniu linijki powyżej, najprawdopodobniej zamknęła okno.
Więc całą resztę kieruję do połowy, która została i podpierając się dłonią o brodę czyta dalej.
Może na początek statystyki?
Dotychczas na mojego bloga weszło 12350 osób.
Jak na razie pozostawiliście po sobie 260 komentarzy.
Z całego serca chcę podziękować za to, co jeszcze całkiem niedawno było dla mnie nieosiągalne.
To dzięki Wam zaszłam do punktu, w którym się obecnie znajduję. Poznałam wiele świetnych osób, z którymi piszę wręcz codziennie. Ludzie, których nie znałam dopóki nie zaczęłam pisać opowiadania, stali się dla mnie jak rodzina.
Tak, chodzi mi również o Ciebie! I mimo, że nie znam Twojego imienia ani nazwiska wiedz, że czytasz to również dzięki sobie! Bo również Ty przyczyniłaś się do każdego rozdziału!
Czytając różnorakie książki czy opowiadania, widzicie dedykacje dla ludzi, których nie znacie. Moje opowiadanie jest z dedykacją dla każdej z Was!
Z całego serca dziękuję, że jesteście przy mnie, wspieracie mnie, doprowadzacie mnie do łez i takiego stanu, kiedy moja mama nie jest mnie w stanie uspokoić. Wyobrażacie sobie, że jedna z moich czytelniczek wydrukowała sobie moje opowiadanie? Albo, że niektóre piszą, że zmieniam Ich życie! Ja, dziewczyna, która nigdy z nimi nie rozmawiała; nie miała do czynienia, zmieniam Ich życie! Przecież to jest... Ja nawet nie wiem jak to opisać, bo słowa "niesamowite", "niezwykłe" nie są w stanie wyrazić co czuję.
Ja po prostu... Po prostu Was kocham Dziewczyny! Dziękuję, że ze mną jesteście i przy mnie trwacie, bo to dzięki Wam jest, jak jest.
Jeśli jeszcze mogłabym coś dodać... Jeżeli przeczytałaś to do końca i uważasz, że moje opowiadanie zasługuje na zmarnowanie Twoich kilku sekund życia, to proszę zapoznaj się z tym:
Jest to konkurs na Najlepszy blog CZERWIEC 2012. Zgłosiłam się do niego z czystej ciekawości. Chcę zobaczyć, czy faktycznie moje opowiadanie zyskuje sympatię pośród Directioners. I jeżeli uważasz, że moje wypociny są warte Twojego głosu, zagłosuj. To nic nie kosztuje.
Dziękuję za każdy komentarz, za każde wejście i przeczytanie chodź jednego rozdziału...
KOCHAM WAS I TYLE, BO JAK NAPISAŁA JEDNA, WSPANIAŁA DZIEWCZYNA "CZASAMI CISZA WYRAZI WIĘCEJ, NIŻ COKOLWIEK INNEGO"
Kontakt:
ask.fm - http://ask.fm/AmeliaxoxoMTT Możecie pytać się o wszystko, między innymi o to, kiedy pojawi się nowy rozdział, skąd biorę inspirację, co z moim starym opowiadaniem... O WSZYSTKO.
gg - 33348455 Jak zwykle, z wielką chęcią z Wami popiszę!
twitter - AmeliaxoxoMTT Follow me :)
I just want to say a massive thank you!!!
ps. Kolejny rozdział już wkrótce, a jak na razie zachęcam do polecania i komentowania:
http://morethanthisameliaxoxo.blogspot.com/2012/05/chapter-thirteen.html#comment-form
I jeśli mogłybyście wspomnieć w komentarzach skąd dowiedziałyście się o moim blogu, byłabym wdzięczna. I możecie jeszcze napisać ewentualne skargi, prośby czy zażalenia ;)

piątek, 25 maja 2012

Chapter thirteen

http://www.youtube.com/watch?v=gcGU5hEWNdI

Odskoczyłam od niego, po czym szybko pozbierałam swoje ciuchy porozwalane po całym pokoju. Wbiegłam do łazienki, która znajdowała się za ścianą, po prawej stronie pomieszczenia. Rzuciłam ubrania na podłogę.
- Szmata - wysyczałam przez zęby, po czym z całej siły uderzyłam się w policzek z otwartej dłoni. Pochyliłam się nad umywalką. Miałam ochotę wsadzić sobie pięść do ust, jednak w efekcie przygryzłam jedynie nadgarstek, co miało zatrzymać łzy w oczach. Zrobiło mi się niedobrze, zaczęłam wymiotować. Ściskając zimny kompakt zwracałam wszystko to, co dotychczas trafiło do mojego żołądka.
Oparłam się o glazurę i uderzyłam się po raz kolejny. Tym razem zdecydowanie mocniej. Poczułam krew podpływającą pod moją skórę. Chwiejąc się, stanęłam na brązowym chodniku.
Narzuciłam na siebie sukienkę, niedbale naciągnęłam rajstopy, zrobiłam niechlujnego kitka i z pewnym lękiem chwyciłam klamkę.
Styles siedział tyłem do mnie, na krańcu łóżka, ubrany jedynie w bokserki. Rękoma podpierał się o kolana stukając nerwowo stopami o panele. Usłyszał skrzypienie drzwi, ale mimo to, nie odwrócił się, pozostał obojętny. Czekałam na jego reakcję.
- Co teraz? - zapytał ochryple.
- A co ma być? - wydrwiłam go.
- A jeśli...? - siał domysły. Nienawidziłam tego.
- Myślisz, że moglibyśmy...? - zaśmiałam się. - Błagam! Nawet po pijaku bym się z tobą nie przespała. To zwykły zbieg okoliczności - nie brzmiało to zbyt wiarygodnie...
Rozejrzałam się po mieszkaniu. Typowa, szara kawalerka. Jeden pokój, jedna łazienka, jedna kuchnia... Nie sposób było zabłądzić. Zanim zeszłam w dół szarego korytarza, spojrzałam ostatni raz na chłopaka. Jego niepewne spojrzenie mnie przygnębiło, ale mimo to, nie zawahałam się.
Kamienica znajdowała się całkiem niedaleko lokalu, w którym urządzono tę całą, pieprzoną imprezę. Podczas drogi powrotnej starałam się nie myśleć. Bałam się myśleć, zwyczajnie się bałam...
Weszłam do domu. Szpilki rzuciłam w kąt swojego pokoju.
Usiadłam w przetartym fotelu oprawionym czarną skórą. Co czułam? Gorycz, obrzydzenie, wstręt... Tych emocji nie dało się wyrazić poprzez łzy, nie mogłam tego nikomu wytłumaczyć. Najgorsze jednak było przerażenie rosnące gdzieś od żołądka, mącące bicie serce, dławiące oddech w krtani.
Po czasie się przebrałam, zmyłam makijaż doprowadzając się do całkiem przeciętnego, codziennego stanu. Zaczęłam błąkać się po pokoju, szukając odpowiedniego miejsca dla siebie. Pałętałam się między meblami co chwila sięgając po wodę mineralną, która zwykła leżeć na parapecie.
Wyjrzałam przez okno. Padało. Wsłuchiwałam się w spokojny akompaniament deszczu, kiedy zagłuszył go dzwonek do drzwi, a ponieważ w domu nikogo nie było, to na mnie spadł przywilej zaproszenia gościa do środka.
Na sam widok Zayna, osłupiałam.
- Niespodzianka - wyszeptał gorliwie.
- Nie spodziewałam się - i znowu ten uśmiech. Przywołany na twarz z wyraźnym oporem.
Pocałował mnie w czoło. - Przez ciebie jestem cała mokra - zaśmiałam się.
- Nie przesadzaj - włożył dłonie do tylnych kieszeni moich spodni. Poczułam, że moja przestrzeń zostaje naruszona, więc wymigałam się od pocałunku.
- Chcesz coś do picia? - zapytałam zmieniając temat.
- Nie, dzięki - zsunął z nóg buty i usiadł na sofie w salonie obok mnie. Przykryłam stopy poduszką. - Tęskniłem za tobą, Daphne. Bardzo za tobą tęskniłem...
Ogarnął mnie swoim ramieniem. Wtuliłam twarz między jego ramię i szyję. Przez cienki materiał jego czarnej koszulki czułam rytmiczne uderzenia jego pulsu. Dotknął mojej szyi, gładził końcami palców delikatne pasemka włosów nad karkiem, przesuwał dłoń po moim szczupłym, gładkim ramieniu, obejmował uściskiem krągłość łokcia.
- Coś jest nie tak? - zapytał troskliwie widząc, że stronię od okazywania mu uczuć.
- Nic mi nie jest - odparłam obojętnie. - Głupio się czuję przy tobie tak wyglądając - skłamałam. Chłopak spojrzał na moją rozciągniętą koszulkę i dresy.
- Wyglądasz lepiej niż kiedykolwiek - przysunął się do mnie.
- Kłamca - śmiejąc się szturchnęłam go w ramię.
- Twój kłamca - ujął mój podbródek. Chciałam powiedzieć, jak bardzo mi na nim zależy, ale nie mogłam. Coś mnie zwyczajnie powstrzymywało. Jego spojrzenie, które dotychczas mnie rozbrajało i drgające koniuszki rzęs, na które kochałam patrzeć, tym razem budziły strach i zwątpienie. Delikatnie go od siebie odepchnęłam.
- Powiesz mi w końcu co się dzieje? - zdjęłam jego rękę z ramienia, którą na nie położył. Odsunęłam się od niego. Ukryłam twarz w dłoniach. Milczeliśmy. To milczenie przyszło tak nagle, że było jeszcze gorsze i wymowniejsze od tysiąca słów.
- Idź już - wyszeptałam. Malik sięgnął po papierosa. Widziałam przez palce, jak się zaciągał głęboko, zachłannie. Nie wiedziałam, że pali.
- Idź - powtórzyłam. Zgniótł papierosa.
- Myślałem, że nie mamy przed sobą tajemnic...
- Też tak myślałam - zerwałam się i wbiegłam do siebie na górę. Zamknęłam drzwi na klucz. Zayn ruszył za mną.
- Daphne! - zaczął szarpać klamkę. - Cholera, Daphne! Wpuść mnie! - walił pięściami w drzwi. Nie odpowiedziałam. Położyłam się na łóżko licząc łzy skapujące na poduszkę. Usłyszałam trzask drzwi. Chłopak wyszedł. Nie miałam już siły histeryzować. Z każdą chwilą świadomość, że to wszystko mnie przerasta, była coraz większa. Nie liczyłam minut, byłam na tyle zmęczona, że pokrótce, zasnęłam.

Uniosłam jedną powiekę, drugą odsłaniając skrawek źrenicy. Wyprężyłam się wyprostowując ręce.
- Uśmiechasz się kiedy śpisz, wiesz? - na dźwięk głosu Tommego, oprzytomniałam.
- Co ty tu robisz, mały? - przytuliłam go do siebie.
- Ale masz zimne ręce - ujął moją dłoń i zaczął w nią chuchać.
- Przeżyję jakoś - przykryłam nas kocem.
- Ale nie powiesz tatusiowi, że przyszedłem do ciebie? - spojrzał na mnie tymi swoimi błyszczącymi oczyma.
- A czemu miałabym nie mówić?
- Bo powiedział, że jesteś zmęczona i mam cię nie zadręczać - spuścił w dół dolną wargę ust.
- Przecież wiesz, że nigdy mnie nie zadręczasz.
Spojrzałam na panoramę za oknem. Było już ciemno, a pokój oświetlała tylko jedna, mała lampka.
- Płakałaś? - zapytał.
- Nie - zaprzeczyłam. - No co ty! - powiedziałam bardziej zdecydowanie. Chłopiec położył się na moim brzuchu. Czułam, jak powoli zasypiał - Tommy? - przekręcił główkę w moją stronę. - Nie powiedziałeś mi jednego... Jak to się stało? Ten wypadek...
- Bolał mnie brzuszek i chciałem wziąć coś, żeby już nie bolał. Na stoliku leżały saszetki z tabletkami, które trzeba było wyjąć z pudełka. Znalazłem nóż, bo chciałem te opakowania wyjąć, no i się skaleczyłem. Wziąłem kilka takich tabletek, żeby mnie już nic nie bolało, ale bolało coraz bardziej, więc wziąłem ich jeszcze więcej, a potem jeszcze i... - mówienie na jednym wydechu sprawiło, że po chwili musiał zaczerpnąć powietrza. - I wtedy ty zeszłaś na dół... - dokończył. Mocno go do siebie przycisnęłam.
- Spójrz, widzisz tę gwiazdę? - zagadałam chłopca.
- Tę? - wskazał palcem na tę najjaśniejszą.
- Nie, tę - Nakierowałam dłoń malucha na tę przygasłą, która ukrywała się w blasku tej najwidoczniejszej. - To będzie nasza gwiazdka, dobrze?
- Ale ona jest taka szara, taka smutna...
- Jest taka, bo jest sama, nie ma nikogo. Teraz będzie nasza, zaopiekujemy się nią. I zawsze, kiedy będziesz miał jakiś problem, spójrz się na nią, pomyśl o mnie, a ja się zjawię i ci pomogę - dotknęłam palcem czubek jego nosa. Chłopiec się zaśmiał.
- Zawsze? - upewnił się.
- Zawsze - pocałowałam go w czuprynę. - Teraz zmykaj już spać - wygoniłam go z pokoju.
- Daphne... - zapytał stojąc przy drzwiach. - Fajnie, że jesteś... - w jego niebieskich oczach dostrzegłam chochliki, na których widok w moim sercu zrobiło się cieplej. Nie przywiązał większej uwagi do mojego uśmiechu i wyszedł, tym samym zostawiając mnie samą.
Nakręciłam maleńką pozytywkę, która stała na etażerce przy moim łóżku. Wpatrywałam się w baletnicę, która kręciła się w kółko do spokojnej melodyjki. Pamiętam, jak wielką radość sprawiało mi oglądanie jej w dzieciństwie. Znowu zaczęłam myśleć. Błądziłam. Szukałam odpowiedniego wyjścia z tych przeklętych sytuacji, jakie rzucił na mnie los...

Poniedziałek... Dzień, w którym uwolnię się z objęć Morfeusza tylko po to, by w przyszłości móc uwolnić się stąd. Zacząć wszystko od początku. Samotnie, na własną rękę...
______________________________________________________________
I co myślicie? Coraz trudniej, prawda? Mieeszam :D Ale lubię mieszać, bo to właściwie wcale nie jest tylko "historyjka o One Direction", ale moja własna, osobista mekka, do której lubię się uciekać.
Szkoda, że pod ostatnim rozdziałem było tylko 19 komentarzy, poważnie mnie to zdemotywowało, ale dodaję nowy dla Was z nadzieją, że ten wzbudzi w Was więcej emocji i spodoba się jeszcze bardziej. Także mocno proszę, komentujemy kochane! Co Wam szkodzi? ;P
I jeszcze jedna sprawa, chyba najistotniejsza. Zgłosiłam się do konkursu, na najlepszego bloga o One Direction CZERWIEC 2012 i byłabym dozgonnie wdzięczna za każdy oddany na mnie głos. Owe głosowanie rozpocznie się w poniedziałek, więc mam nadzieję, że o mnie nie zapomnicie: http://wymarzony-swiat-z-1d-official.blogspot.com/
Wiecie dobrze jak się ze mną skontaktować (a jak nie wiecie, to informacje macie w poprzednich notkach). Z chęcią z Wami popiszę!
PYTAJCIE - http://ask.fm/AmeliaxoxoMTT 
gg - 33348455
Pozdrawiam i dziękuję, że ze mną jesteście... Szkoda, że tak mało komentarzy. Widocznie moje opowiadanie faktycznie schodzi na psy :))
Ameliaxoxo

sobota, 19 maja 2012

Chapter twelve

Zabawne... Nawet nie przypuszczałam, że w zaledwie pięć dni, dyrekcja szkoły zdoła zadzwonić do mojego ojca kilkanaście razy. Jak nie wagary, to palenie na korytarzu - co oczywiście na moje nieszczęście zarejestrowały kamery - a do tego dochodzi nieoddany referat z biologi, o którym kompletnie zapomniałam. Stephanie długo błagała profesora o poprawę, jednak z marnym skutkiem. Facet się na nas uwziął. W sumie... Jedna jedynka w tą czy w tamtą... Na mnie takie rzeczy nie działają, jednak blondynka była wyraźnie przygnębiona faktem, że jej idealna średnia ocen została w pewien sposób zaburzona.
W te pięć dni, ani na krok nie odstępowałam szpitalnego łóżka Tommego. Czuwałam nad nim w dzień, a czasem i w nocy, żeby upewnić się, że gdy rano mój braciszek się obudzi, jego serce będzie pracowało tak sprawnie, jak przedtem. W piątek lekarze zdecydowali, że chłopca można wypuścić do domu, jednak wkrótce znowu będę musiała zabrać go na badania okresowe.
Ku uciesze mojego ojca, zajmowałam się nim wytrwale przez cały czas. W prawdzie widziałam, że nękają go pewne wyrzuty z powodu wypadku, ale mimo wszystko opiekował się małym tylko wtedy, kiedy była taka potrzeba. I chyba właśnie po to, by zachować przyzwoitość, zachęcił mnie do pójścia na imprezę, na którą wcześniej zaprosił mnie Malik. Podobno ma zebrać się na nim cała śmietanka towarzyska w postaci najpopularniejszych osób z mojej szkoły. Nie przepadam za tak wielkim tłokiem, ale skoro wszyscy znajomi - do których dołączył się nawet mój tata - wywierają na mnie presję, żeby pójść, to właściwie... Czemu nie?

- Co sądzisz o tych? - Stephanie wskazała na śliczne diamentowe kolczyki.
- Daj, założę - wbiłam w płatek ucha małe kamienie szlachetne.
- Spójrz - rozłożyła palce ułożone wcześniej w piąstkę, by pokazać mi piękny, bursztynowy wisiorek.
- Skąd to masz? - przyjżałam się inkluzji, którą w sobie zawierał.
- Moja mama opowiadała, że kiedy skończyła jedenaście lat, mój ojciec podarował jej ten wisiorek. Podobno zakosił go swojej matce, która już wtedy była przeciwna ich przyjaźni. Ona uchodziła za buntowniczkę z ubogiej rodziny, a on miał forsy jak lodu. Przez upływ czasu, ich drogi się rozeszły, aż w końcu ponownie spotkali się na studiach. Zakochali się w sobie, urodziłam się ja, przeprowadziliśmy się do Anglii... Wiesz co jest naśmieszniejsze? Przeciwstawili się całemu światu, żeby tylko móc być ze sobą. Zostawili własną rodzinę, z którą przez konflikt pokoleń nie mają nawet kontaktu. Zrobili to wszystko dla miłości...
- Miłość... W życiu istnieje tylko taki motyw?
- Przecież to właśnie miłość trzyma nas przy życiu.
- Obudź się, to nie jest bajka. Dostajemy od życia tylko namiastkę miłości. A wiesz na czym się ona opiera? Na seksie. To seks trzyma nas przy życiu. To on zaspokaja nasze potrzeby. Miłość to seks.
- Dość prymitywne...
- A nie mam racji? Miłość się nam perfidnie odbiera. Zostajemy sami z niedosytem, który wypełnia seks. Całą pustkę, całe okrucieństwo, wypełnia seks - dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem. Speszyła się i zupełnie ją zatkało, co można było łatwo wywnioskować po jej minie.
- A co sądzisz o tej? - wskazała na perłową bransoletkę.
- Będzie ci pasowała - delikatnie się do niej uśmiechnęłam odbiegając od tematu. - A Liam? Co z nim? - uniosłam wścibsko jedną brew ku górze.
- Ostatnio wyszliśmy razem do jednej z kawiarni w pobliżu. Było miło - zarumieniła się.
- Rozumiem, że romans kwitnie? - zaśmiałam się.
- Nie wiem. Chyba faktycznie coś z tego może wyjść... - przygryzła dolną wargę. - Już od tak dawna mi się podoba, ale on nawet łaskawie nie jest w stanie zwrócić na mnie uwagi...
- Przecież zwrócił - poprawiłam ją.
- Tak długo na to czekałam... Wręcz latami, a teraz zamiast się tym cieszyć, zadręczam się, że coś pójdzie nie tak, i że stracę to, co jest już na wyciągnięcie ręki - przetarła oczy.
- Ej, dziewczyno! Nie przejmuj się! Jeśli coś pójdzie nie tak, to najwidoczniej nie jest wam dane! - uścisnęłam jej dłoń. Pociągnęła nosem i zaczęła zabierać się za dalsze przygotowania.
Ostatnie poprawki pozwoliły już w pełni cieszyć się naszym wyglądem. Ja postawiłam na klasykę - mała czarna wyszywana cekinami i szpilki nude. By całości nadać charakteru, usta pomalowałam krwistoczerwoną pomadką, a na powiekach pociągnęłam czarne kreski eye-linerem. Stephanie wyglądała równie dobrze. Do krótkiej, różowej i dość wyzywającej sukienki bez ramiączek dobrała delikatny makijaż i czarne szpilki.
Punktualnie stawiłyśmy się pod klubem. Ostatni papieros przed wejściem i spokojnie mogłam zacząć imprezować. Chuchnęłam dymem w stronę blondynki, która od razu zakaszlała. Śmieszna reakcja...
Przedarłyśmy się przez tłum nastolatków, którzy byli już dobrze po kilku kieliszkach wódki. Same pojawiłyśmy się w lokalu po dwudziestej, więc nie dziwiłam się, że zastałyśmy tą dzicz w takim stanie.
Doszłyśmy do całej reszty, która już czekała na nas we wcześniej umówionym miejscu. Na widok Malika poczułam gęsią skórkę. Chłopak wyglądał zabójczo.
- Cześć piękna - podszedł do mnie łapiąc mnie za biodra. Nie mogąc się powstrzymać, przyssałam się do warg mulata. Skupiliśmy na sobie uwagę wszystkich znajomych, którzy po chwili zaczęli głośno skandować słynne "Gorzko, gorzko". Aby zaspokoić ich niedosyt, obdarzyłam Zayna słodkim całusem w usta. Wymieniłam kilka słów z całą resztą, ale na dłuższą konfrontacje nie można było nawet liczyć, bo Malik od razu wyciągnął mnie na parkiet. Tańczyliśmy do najsłynniejszych przebojów ostatnich miesięcy. Moje ruchy były coraz bardziej odważne. Zjeżdżałam swoim ciałem po klatce piersiowej i nogach chłopaka. Spragniona jego bliskości, wodziłam palcami przy jego rozporku. Wyraźnie mu się podobało i chyba właśnie dlatego, gdy Louis podszedł, by mnie "odbić", osłonił mnie sobą, bym go nie zostawiała. Przybliżyłam się do ucha Malika.
- Odbijany - wyszeptałam i dając się ponieść muzyce, zaczęłam tańczyć z Tomlinsonem. Chłopak starał się ze mną porozmawiać, ale głośna muzyka dudniąca w głośnikach, zdająca się z każdym jego słowem grać coraz głośniej, uniemożliwiała mi wszelką słyszalność.
Ssapani zeszliśmy z parkietu. Od razu sięgnęłam po szklankę z piwem, którą zobaczyłam jako pierwszą.
- Miałem zamiar to dokończyć - zaśmiał się Niall, któremu zabrałam napój. W odpowiedzi wytknęłam mu język.
- A gdzie Zayn? - wykrzyczałam.
- Kilka minut temu ktoś do niego zadzwonił i chwilę później stąd wybiegł - oznajmił Liam.
Szybkim krokiem udałam się w stronę wyjścia co dodatkowo utrudniały mi kilkunastocentymentrowe szpilki. Nic z tego, chłopaka nie było. Wróciłam do rówieśników i... I w sumie nie pamiętam co działo się dalej. Po którymś kieliszku z rzędu urwał mi się film...

Przeciągnęłam się leniwie w wygodnym łóżku i już po chwili poczułam charakterystyczny ból głowy i suchość w gardle. Stękając uniosłam ręce do góry i palcami zaczęłam rozmasowywać skronie. Przetarłam oczy z nadzieją, że przez to zyskam lepszą widoczność. Rozejrzałam się po pokoju, w którym znajdowałam się po raz pierwszy. Przejechałam dłońmi po białym prześcieradle, kiedy poczułam, że ktoś leży tuż obok mnie. Spięłam wargi i wzięłam kilka głębokich wdechów bojąc się odwrócić i zidentyfikować tę osobę. Przekręciłam głowę o dziewięćdziesiąt stopni i zamarłam. Ową osobą, okazał się być Harry. Leżał na plecach cały nagi. Jedynie jego klejnoty były przykryte cienką, letnią kołdrą. Obudził się chwilę po mnie. Jak skończona kretynka się na niego gapiłam.
- Harry? - wyszeptałam przerażona.
- Da... Daphne? - wyjąkał zaspany.
Przejechałam palcami po moim nagim ciele.
- O Boże... - schowałam twarz w dłonie zdając sobie sprawę z powagi sytuacji.
________________________________________________________
Przepraszam Was najmocniej za to, że rozdział dodaję dopiero po ośmiu dniach! Jednak, by się zrehabilitować, następny pojawi się szybciej, bo już pomysł na niego jest. A pomysł to podstawa :) I jak się podoba? Z całeeeego serca dziękuję za wszystkie komentarze, jesteście niezastąpione! Może się powtórzę, ale Wy piszecie, że płaczecie czytając moje opowiadanie... Ja płaczę czytając Wasze komentarze! Jestem Wam dozgonnie wdzięczna, że poświęcacie dla mnie chociaż odrobinę swojego czasu i mam nadzieję, że Was nie zawiodę. Kocham Was wszystkich!
Kontakt:
e-mail: ameliaxoxoMTT@onet.pl
twitter: AmeliaxoxoMTT
ask.fm: http://ask.fm/AmeliaxoxoMTT
Pozdrawiam Was serdecznie i liczę, że pod tym rozdziałem pojawi się duża dawka mobilizacji, jaką obdarowujecie mnie Waszymi opiniami o moim opowiadaniu wyrażanymi w komentarzach. Jeżeli macie jakieś prośby, propozycje, wskazówki, czy pytania, piszcie! Ja przecież nie gryzę i chętnie z Wami popiszę :)

piątek, 11 maja 2012

Chapter eleven

http://www.youtube.com/watch?v=sxAcw1Nxffg

- Ja już chyba powinnam pójść. Nie będę wam przeszkadzała, do zobaczenia - dziewczyna poczochrała włosy Harrego. - Miło było cię poznać - uśmiechnęła się do mnie poklepując mnie po ramieniu. Nie zareagowałam. Kiedy już opuściła studio, zapanowała kompletna cisza. Podeszłam bliżej mulata.
- Serio? - wyszeptałam ze łzami w oczach stojąc na przeciwko Malika. 
- Daphne... To nie tak - chłopak starał się wybronić. 
- Dlaczego? - wymamrotałam przymykając oczy wypełnione łzami. 
- Błagam, Daphne... 
- Wybacz mi - powiedziałam nie mogąc przełknąć śliny. - Wybacz mi, że nie jestem wystarczająco dobra - moje serce zaczęło bić szybciej i mocniej. Wzięłam głęboki wdech, po czym spokojnym krokiem podeszłam do Louisa. - Ty też? Ty też wiedziałeś? - wymamrotałam żałośnie, po czym z całej siły przygryzłam zębami dolną wargę. Chłopak starał wydusić z siebie cokolwiek, ale w ostateczności rezygnował wydając jedynie ciche stękanie. Uśmiechnęłam się drwiąco i wyszłam nie patrząc się za siebie. 
- Poczekaj! - krzyknął Zayn. Nie odwróciłam się. Mulat wyprzedził mnie i zaczął iść przodem do mnie. - Czyli masz zamiar mnie ignorować? - odwróciłam wzrok. - Błagam cię, zachowujesz się jak dziecko... Porozmawiaj ze mną! - przyspieszyłam kroku. - Cholera, Daphne! Zatrzymaj się! - złapał mnie za barki wbijając z całych sił paznokcie w obojczyki. Syknęłam z bólu. - To nie jest moje dziecko, rozumiesz?! - zbił mnie z tropu.
- W takim razie czyje? - chłopak mną potrząsnął. 
- Nie wiem! Nie mam pojęcia, rozumiesz?! - zmarszczył brwi. - Gemma powtarza, że nie jest moje, że powinienem wszystko zacząć od początku, bez niej, że ojcem jest kto inny... - mówił drżącym, podłamanym głosem. Ominęłam go i ruszyłam dalej. - Zaczekaj - stanęłam. - Ja nie wiem czyje jest to dziecko, ale... - 
- Data się zgadza? - przerwałam wywód Malika. 
- Nie.
- Data się zgadza? - wysyczałam przez zęby ponawiając pytanie. 
- Nie wiem... 
Podeszłam do niego bliżej, by otrzeć strużki łez spływające po jego policzkach. 
- Chciałabym móc ci uwierzyć - spojrzałam mu głęboko w oczy. - Ale nie potrafię - przetarłam dłonią jego szorstki zarost. 
- Daphne... - wyszeptał.
- Zrozum, potrzebuję czasu... - ucałował łzę, która wolno spływała po moim rumieńcu. Oderwałam się od niego i odeszłam pozostawiając go samego na ruchliwej ulicy.


Założyłam kołdrę na głowę, by zagłuszyć w ten sposób natarczywy hałas docierający do moich uszu. Nie mogąc wytrzymać zgiełku, wstałam z łóżka i ze złością rzuciłam swoją komórką - której alarm punktualnie się włączył - o krwistoczerwoną ścianę. Spojrzałam na pokój, w którym porozrzucane były zużyte chusteczki. Bąknęłam coś pod nosem i wróciłam do łóżka. Po chwili alarm włączył się ponownie. 
- Boże, dlaczego ja?! - wydarłam się na cały głos, po czym wstałam i zaczęłam kopać we wszystko co popadło. Waliłam pięściami o biurko, porozrzucałam porozstawiane na nim przedmioty. - Pieprzony budzik! - osunęłam się na ziemię rozstawiając na boki zgięte w kolanach nogi. 
Ruszyłam swoje szanowne cztery litery dopiero wtedy, kiedy przypomniałam sobie o moim bracie, który najprawdopodobniej czekał na śniadanie. Zeszłam na dół odgarniając co chwila grzywkę, która złośliwie opadała mi na oczy. Nawet ona była przeciwko mnie...
Zobaczyłam chłopca odwróconego do mnie tyłem. Stał jak słup soli pośrodku kuchni.
- Jak się spało? - zapytałam łapiąc odruchowo za czajnik.
- Daphne... - kiedy na niego spojrzałam, zamarłam. Miał ręce całe umazane krwią, a jego zawsze promienna twarzyczka, nabrała białego koloru. 
- Tommy? - przelotnie zerknęłam na kuchenny blat. Leżał na nim mały nożyk, a obok niego opakowania po tabletkach. - Cholera! - krzyknęłam. - Tommy! Tommy, spokojnie - pospiesznie wzięłam pięciolatka na ręce, założyłam pierwsze lepsze buty i wybiegłam z domu. Taksówki o tej godzinie nie kursowały przy mojej ulicy, więc nie mając innego wyjścia, zaczęłam biec do najbliższego szpitala, trzymając malucha na rękach. 
- Spokojnie Tommy - powtarzałam przedzierając się przez samochody i ludzi spieszących się do pracy. Szukałam najkrótszej drogi na pogotowie. Spychałam przechodniów z drogi nie zważając nawet na ich wiek. Biały budynek, który ujrzałam sprawił, że automatycznie przyspieszyłam kroku. 
- Pomocy! - wbiegłam przez rozsuwane drzwi. Tommy stracił przytomność. - Cholera, pomóżcie mi! - po chwili pojawiła się przy mnie eskorta lekarzy i pielęgniarek, którzy kładąc go na nosze, zabrali na salę operacyjną.
Histerycznym głosem wytłumaczyłam ordynatorowi co się stało. Chodziłam po korytarzu w tę i nazad czekając na jakiekolwiek wieści. Jedna z pielęgniarek wielokrotnie namawiała mnie, bym wzięła leki na uspokojenie, jednak ja za każdym razem z coraz większym naciskiem na wypowiadane słowa, odmawiałam. 
Stałam pod metalowymi drzwiami błagając o cud. 
- Nie wiem, co zrobił ci ten mały chłopiec. Nie wiem, co zrobiłam ci ja. Wiem, że lubisz mną pogrywać, ale błagam, daruj sobie tym razem... - szeptałam w modlitwie wpatrując się w mosiężne klamki. 
Drżącymi palcami wystukałam krótką wiadomość do Malika prosząc, by przyjechał pod podany przeze mnie adres. Nie musiałam na niego długo czekać. 
Wparował do szpitala, po czym podbiegł do mnie i mocno uścisnął. Zaczęłam płakać czując jak z każdą uronioną łzą, tracę coraz więcej sił. 
- On tam leży, walczy o życie. Ja już nie daję rady - wyjąkałam. Zayn przytulił mnie do siebie z jeszcze większą siłą. 
- Damy radę. Razem zawsze damy... - przywarł swoje ciepłe dłonie do mojego drżącego ciała. 
Usłyszałam głośne trzaski respiratorów, krzyk lekarzy, a później nastąpiła cisza. Przełknęłam ślinę, po czym wzięłam głęboki wdech chcąc choć trochę spowolnić bicie serca. 
Przewieźli małego przez korytarz do mniejszej sali. Nawet nie zdążyłam go zobaczyć...
- Stan chłopca jest stabilny. Teraz czeka go płukanie żołądka - po słowach przełożonej, odetchnęłam. 
- Kiedy będę mogła się z nim zobaczyć? 
- W tym momencie nie ma nawet mowy o żadnych odwiedzinach - powiedziała ze wstrętnym grymasem na twarzy.
- Jak to?
- Tak to. Mały jest wycieńczony. Proszę udać się do domu i odpocząć. Zajmiemy się nim. 
- Dobrze, dziękuję - odpowiedziałam, kiedy kobieta ruszyła w stronę recepcji. 
Ponownie wtuliłam się w Zayna. 
- Dziękuję - otuliłam się jego cudownym, męskim zapachem. 
- Powinnaś iść odpocząć i przy okazji się przebrać - zaproponował. 
Zbadałam wzrokiem moją pidżamę, która składała się z czarnej bokserki i różowych, kusych spodenek. 
- A co? Nie podobam ci się? - uśmiechnęłam się łagodnie. 
- Jasne, że podobasz. Po prostu boję się, że zachorujesz - założył mi kosmyk włosów za ucho.
- A od kiedy ty taki troskliwy? - uniosłam jedną brew ku górze. 
- Od kiedy cię poznałem... - pocałował mnie w czoło. - To może skoczę po coś dla ciebie na przebranie? - zmienił temat. 
- Jeśli mógłbyś... Drzwi zostawiłam otwarte. U mnie na biurku powinny leżeć klucze.
- Jasne. Trzymaj się - puścił do mnie oczko i chwilę później wyszedł ze szpitala.
Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Mijały minuty, a ja z podkurczonymi kolanami popijałam kakao w plastikowym kubku z automatu. Wielokrotnie dzwoniłam do ojca, ale nie odbierał. Fakt, że w pobliżu leżał mój mały braciszek dobijał mnie jeszcze bardziej. Nie mogłam nawet go zobaczyć, a tym bardziej dotknąć. Nie mogłam zrobić tego, co może by mnie w pewien sposób umocniło. 
Obserwowałam starych, schorzałych ludzi na wózkach, które najczęściej prowadziły osoby z rodziny. Zdenerwowana siedziałam na niewygodnym krześle podpierając się na łokciach, kiedy podeszła do mnie młoda pielęgniarka. 
- Proszę już iść odpocząć - zaproponowała. 
- Proszę... Czy może mnie pani do niego wpuścić? - złożyłam dłonie w geście błagalnym.
- Przykro mi, ale to jest wbrew regulaminowi. 
- Błagam... - kobieta myślała przez chwilę, aż w końcu westchnęła, rozejrzała się wokoło i otworzyła przede mną drzwi. 
- Ma pani kilka minut. 
- Dziękuję - uśmiechnęłam się do niej serdecznie. 
Tommy leżał na łóżku podłączony do różnorakiej aparatury. Uklękłam przy nim łapiąc jego maleńką dłoń. Delikatnie głaskałam jego blady policzek. Siedziałam tam już od dłuższego czasu, kiedy chłopiec lekko otworzył znużone powieki.
- Tommy?! - uścisnęłam go trochę mocniej. 
- Daphne? - wyszeptał zmęczonym głosikiem. 
- Tommy! - zaczęłam płakać ze szczęścia. 
- Gdzie jesteśmy? - ledwo zrozumiałam co mówi przedszkolak. 
- W szpitalu, kochanie. Spokojnie... - ucałowałam go w rękę. 
- Wiesz co? Śniło mi... - zrobił długą pauzę nie mogąc nic z siebie wydusić. - Śniła mi się mamusia - kąciki jego ust minimalnie się uniosły. Po chwili odchrząknął i starał się mówić dalej. - I ona wyciągała do mnie rękę, ale ja nie mogłem jej dosięgnąć, chociaż tak bardzo chciałem - spojrzałam się na chłopca przełykając łzy. - Ona nas kocha, wiesz? Ona z nami jest i się nami opiekuje - poruszył palcami u dłoni.
- Mówiła coś jeszcze? - starałam się uspokoić mój nierówny, astmatyczny oddech. 
- Mówiła, że za nami tęskni, ale nie chce nas zabierać do siebie za wcześnie. Wiesz co to może znaczyć? - wymemrotał z trudem.
- Myślę, że to znaczy, że mamusia kocha nas z całego serduszka i chce dla nas jak najlepiej - ucałowałam chłopca w czoło, na które skapnęło kilka moich łez. 
- Ja też ją kocham - uśmiechnął się bardziej odważnie. - Czemu płaczesz? 
- Ze szczęścia Tommy, ze szczęścia.
- A gdzie tatuś? 
- Tatuś niedługo przyjdzie, nie martw się - uśmiechnęłam się patrząc na chłopca. Jego ociężałe powieki przysłoniły oczy. Spojrzałam się na jego bijące serce, po czym ucałowałam go i wyszłam z sali dotrzymując obietnicy danej pielęgniarce. Na korytarzu czekał już Zayn trzymając ubrania dla mnie na przebranie. Mocno wtuliłam się w jego tors. 
- I co? Dałaś radę. Mówiłem, że dasz...
- Daliśmy radę. Razem zawsze damy - jak mantrę powtórzyłam słowa Malika. 
________________________________________________________
Jedenasty, co o nim sądzicie?
Dziękuję za komentarze, jesteście kochani! Wielkie podziękowania dla moich kochanych i wiernych czytelniczek. Tych, które trzymają się w ukryciu oraz tych, które regularnie komentują, piszą do mnie i mnie wspierają. Oby tak dalej! 
Następny wkrótce! Pamiętajcie, że to komentarze mnie motywują, więc komentujcie! ;)
Kontakt:
e-mail: ameliaxoxoMTT@onet.pl
twitter: AmeliaxoxoMTT
ask.fm: http://ask.fm/AmeliaxoxoMTT

Komentujcie&polecajcie&dodawajcie do obserwowanych, ale przede wszystkim czytajcie! ;)
Ps. Jestem niesamowicie wdzięczna Kate Styles za to, że miałam możliwość z nią współpracy, bo regularnie inspiruje mnie swoim opowiadaniem + Jeśli macie jakieś opowiadanie, prześlijcie mi je! Mam ostatnio nadmiar wolnego czasu i z chęcią je przeczytam i skomentuje :) + Wyjeżdżam na tydzień na Błękitną Szkołę, ale biorę tableta, także postaram się być z Wami w kontakcie.

sobota, 5 maja 2012

Chapter ten

Chłopak bawił się szlufkami od moich dżinsów, po czym zaczął wkładać ręce - palec po palcu - do spodni.
- Ej, ej! Przystopuj! - odepchnęłam chłopaka kolanami.
- Kiedy nie mogę - całował mój dekolt i ramiona.
- Zayn! - zaśmiałam się czując nieprzyjemne łaskotanie w okolicach kości biodrowych. - Zayn! - powtórzyłam tym razem bardziej stanowczo. Chłopak spojrzał się na mnie błagalnie. - Nie patrz się tak na mnie - czułam, że znowu zaczynam się mu opierać.
Podniosłam się z łóżka, by mu całkowicie nie ulec. On wykonał tę samą czynność, po czym przywierając mnie do ściany, włożył swoje rozpalone dłonie pod moją bluzkę na wysokość pępka. - Zayn... - wyszeptałam błagalnie.
- Cii... - przystawił swój palec wskazujący do moich ust, a następnie zaczął nim jeździć po lepkich wargach. Z każdym ruchem sprawiało mi to coraz większą przyjemność. Wpatrywałam się w jego iskierki w oczach. Wzrok mulata powodował coraz to szerszy uśmiech na mojej twarzy. Kiedy już miałam po raz kolejny zatopić usta w soczystych wargach chłopaka, do pokoju wszedł Tomlinson.
Momentalnie się od siebie odsunęliśmy. Ja zsunęłam bluzkę na biodra, a chłopak starł z policzka mój malinowy błyszczyk.
- Przepraszam... Nie wiedziałem, że przeszkadzam - zaczął oschle brunet analizując okoliczności jednoznaczej sytuacji. - Zaraz wyjeżdżamy... - dokończył zrezygnowany.
- To my zejdziemy na dół... - speszona spięłam wargi w wąską, poziomą linię.
- Dobra - Louis uśmiechnął się beznadziejnie. Z moich ust wydobyło się niesłyszalne "przepraszam". Chłopak wzruszył ramionami, po czym posłał mi pokrzepiający uśmiech. Wymieniłam się z Zaynem spojrzeniami, które pokazywały jak głupio nam się zrobiło, po czym narzuciłam na siebie koszulę w kratę, wzięłam reklamówkę od ciotki, do której już wcześniej spakowałam sukienkę, biżuterię i pantofle Stephanie i zeszłam do salonu.

Pożegnanie z rodziną standardowo zajęło mi kilkanaście minut i zanim opuściłam budynek zdążyłam sto razy powtórzyć jak bardzo będę za nimi tęskniła.
Jechałam z Louisem. Zayn natomiast wracał za nami prowadząc swoje porshe.
- To jak? Rozumiem, że droga przeminie w milczeniu? - wyrwałam chłopaka z przemyśleń.
- A o czym chciałabyś porozmawiać? - uśmiechnął się do mnie serdecznie, tak, jak gdyby nigdy nic.
- No nie wiem, może o tobie? - wypowiedziałam na głos pierwszą myśl, jaka przyszła mi do głowy.
- Serio? Nic lepszego nie wymyśliłaś? - zaśmiał się sam do siebie. Wyglądał całkiem przystojnie ściskając w jednej dłoni kierownicę, a drugą zaś wystukując rytm piosenki akurat granej w radiu. Zabawne, że chodzi sobie taki po świecie nawet nieświadom swojego uroku.
- Oj już, nie czepiaj się - szturchnęłam go lekko w lewą rękę, która tymczasowo nie wykonywała żadnej istotnej czynności i nie mogła przeszkodzić chłopakowi w prowadzeniu.
Droga minęła niepostrzeżenie. Usprawnił ją humor, który dopisywał Louisowi przez całe dwie godziny. Uśmiałam się jak nigdy, wręcz do bólu brzucha. Co akurat - no, bynajmniej w moim przypadku - było niespotykane.
W pewnym momencie Malik celowo zboczył z drogi. Uznaliśmy z brunetem, że zawracanie w tym przypadku nie miało najmniejszego nawet sensu, więc nie przerwaliśmy jazdy. Tomlinson odwiózł mnie pod dom, a następnie odprowadził pod drzwi.
- Mam pomysł... A może wpadłabyś dzisiaj na próbę naszego zespołu? - zaproponował.
- Właściwie, miałam inne plany - starałam się wymigać od spotkania, na które nie miałam najmniejszej ochoty.
- No proszę! Chyba jesteś mi coś winna? - uśmiechnął się chytrze.
- Czyżby szantaż? Jesteś wstrętny, wiesz? - trzepnęłam go otwartą dłonią w głowę.
- Wiem - wytknął mi język, po czym uchronił się przed kopniakiem, którego miałam zamiar złożyć mu na pośladkach. - W takim razie o osiemnastej bądź pod studiem muzycznym na Richmond Street. I pamiętaj, że trzymam cię za słowo! - puścił do mnie oczko.
Dobry humor mnie nie opuszczał, więc z uśmiechem wymalowanym na twarzy, weszłam do domu.
- Wróciłam - wydarłam się.
Po chwili zbiegł do mnie uradowany Tommy. Ucałowałam chłopca w policzki i mocno wyściskałam.
- No i co maluchu? Jak się czujesz? - wzięłam go na ręce unosząc kilka razy do góry.
- Nie zgadniesz, normalnie nie uwierzysz! - zaczął wykrzykiwać.
- Uwierzę, uwierzę - zaśmiałam się odstawiając pięciolatka na podłogę.
- No to popatrz! - zaklaskał pociesznie dłońmi.
Ukucnął przy schodach i wystawiając ręce przed siebie, zaczął cmokać małymi usteczkami.
- Shadow! Chodź tutaj! - na zawołanie chłopca, na dół sczłapał mały szczeniaczek.
Zaczął lizać Tommiego po twarzy, na co maluch zareagował śmiechem. Podbiegłam szybko do niego, by zainterweniować.
- Niedobry pies! - krzyknęłam osłaniając chłopca od wybuchającego temperamentem kundelka. - Skąd go wziąłeś? - zapytałam się pięciolatka odgarniając jednocześnie nogą czarnego potwora.
- Tatuś mi go kupił - wyjąkał przestraszony.
- O wilku mowa - powiedziałam sama do siebie widząc, że i mój ojciec zszedł.
- Jak się bawiłaś? - zapytał od tak.
- Co to ma znaczyć? Przecież jeszcze całkiem niedawno zarzekałeś się, że nigdy nie będziemy mieli psa i, że w domu niepotrzebna jest szczekająca kulka sierści - wymamrotałam.
- Nie cieszysz się? - zapytał zdziwiony.
- Właśnie Daphne, nie cieszysz się? - wyszeptał rozczarowany Tommy.
- To nie wy będziecie musieli z nim wychodzić na spacery, tylko ja. A ja nie mam na to najmniejszej ochoty, a tym bardziej czasu - burknęłam ze złością.
- Czyli się nie cieszysz? - maluch zrobił wielkie oczy, do których napłynęły łzy.
- No już dobrze, cieszę się - westchnęłam ciężko, a chwilę później uśmiechnęłam się do Tommego, by zatamować jego potok łez.
Zadowolony chłopczyk pobiegł do salonu, by móc bez przeszkód bawić się z psiakiem, natomiast ja - bez zbędnych czułości - wymieniłam kilka zdań z ojcem.
- Jak udało mu się ciebie namówić? - podniosłam jedną brew do góry śmiejąc się pod nosem.
- Pies sąsiadki urodził młode, więc pomyślałem "czemu nie?" - zalał wrzątkiem kawę. - Ile kostek dla ciebie? - zapytał wskazując na cukiernicę.
- Nie, ja dziękuję. Pójdę już do siebie - odparłam. - Tak przy okazji... Wychodzę o osiemnastej.
- O której wrócisz?
- Nie wiem. Tylko zaopiekuj się Tommym - powiedziałam z troską w głosie.
- Dam sobie radę.
Postawiłam nogę na pierwszy stopień schodów, kiedy głęboki głos taty nakazał mi się odwrócić w jego stronę.
- Tylko Daphne... - spojrzałam się na niego pytająco. - Uważaj na siebie - uśmiechnął się promiennie, a ja odpowiadając mu tym samym poszłam do swojego pokoju.
Włączyłam muzykę tak głośno, że spokojnie mogłaby przynieść za sobą grono rozwścieczonych sąsiadów z naprzeciwka.
Umyłam się. Włosy związałam w niechlujnego koka. Narzuciłam na siebie czarną bokserkę, krótkie, dżinsowe spodenki i niebieski sweterek, a na stopy założyłam czarne trampki marki converse.
Włożyłam do torby najpotrzebniejsze rzeczy codziennego użytku, wyłączyłam radio i wyszłam z domu.
Wolnym krokiem, ze słuchawkami w uszach przemierzałam rozświetlone jeszcze o tej porze światłem słonecznym londyńskie ulice.
Rozmyślałam nad relacjami pomiędzy mną, a Malikiem. Trwałam w zamęcie nie wiedząc co tak właściwie nas łączy. Wydarzenia z pobytu u ciotki spowodowały jeszcze większy mętlik w mojej głowie.
Weszłam do studia muzycznego, które mijałam podczas codziennej drogi do szkoły.
- Cześć - wypowiedziałam na wejściu nieśmiało się uśmiechając. Po chwili mina mi jednak zrzedła. Nie przywiązując większej uwagi do chłopców, którzy na mnie naskoczyli przypatrywałam się Zaynowi. Trzymał ucho przy ciężarnym brzuchu nieznanej mi dotąd dziewczyny. Gdy tylko spostrzegł, że przyszłam, szybko się od niej odsunął.
- Daphne, poznajcie się. To jest Gemma, moja siostra. To jest Daphne - przedstawił nas sobie Harry.
- Widziałam cię już na ślubie. Miałaś śliczną sukienkę - uśmiechnięta brunetka podała mi dłoń. Uścisnęłam ją automatycznie, jednak nie odpowiedziałam. Mój wzrok zatrzymał się na brzuchu dziewczyny, który namiętnie głaskała.
Przełknęłam głośno ślinę zaciskając z całej siły zęby. Robiąc wszystko co w mojej mocy, by się nie rozpłakać. Histeryczka ze mnie, nie ma co. Chociaż... Powód był uzasadniony. Właśnie patrzyłam na dziecko, które - jak już zdążyłam się domyśleć - należało do osoby, w której się chyba zakochałam...

___________________________________________________________________
Nudy, nudy, nudy. No, ale wybaczcie, nie mogę ciągle robić jakiś napięć i nieporozumień. Czasami muszę trochę Was zanudzić. Z resztą początek i końcówka nie są takie złe. Środek do bani, ale jakoś przeżyjecie ;)
DZIĘ-KU-JĘ z całego serca moim najukochańszym czytelniczkom, które na każdym kroku mnie wspierają i pomagają! Dziękuję za tak sporą ilość komentarzy i za to, że polecacie! Proszę o dodawanie mnie do obserwujących, komentowanie i polecanie oczywiście (standard). Kocham Was i to dzięki Wam zaszłam tak daleko! NO HALO! Mamy już dziesiąty. Słaby, ale jest.
Kontakt:
e-mail: ameliaxoxoMTT@onet.pl
twitter: AmeliaxoxoMTT
Mam nadzieję, że pod tym rozdziałem dacie mi jeszcze większą motywację i komentarzy będzie jeszcze więcej niż pod poprzednim ;)
Pozdrawiam, ameliaxoxo

wtorek, 1 maja 2012

Chapter nine

http://www.youtube.com/watch?v=N9o64xyjGWA ♥

Moje ciało ogarnął paraliż. Poczułam silne ukłucie w klatce piersiowej. Ręce mimowolnie zaczęły drżeć, a bicie serca znacznie przyspieszyło.
- Odejdź, proszę - wyszeptałam, jednocześnie starając się uspokoić astmatyczny oddech. Chłopak ignorując prośbę, przysiadł się do mnie zachowując bezpieczną odległość. Wzięłam głęboki wdech ocierając dłonią o rękę, na której pojawiła się gęsia skórka. Jeździłam zębami po spierzchniętych wargach.
- Jest dość zimno, nie sądzisz? - bezczelny... Zamiast przejść do rzeczy, próbował mnie omamić tym swoim cholernie cudownym, głębokim głosem. Nie odpowiedziałam. Wstałam i nawet nie spojrzawszy się na niego, ruszyłam przed siebie. Malik jednak nie odpuszczał. Wbił swoje paznokcie w mój bark, by mnie zatrzymać. Nie mogąc się wyszarpać, rozluźniłam ramiona, by dać mu znak, że się poddaje. Odwróciłam się na jednej pięcie.
- Odejdź - byłam na tyle bezsilna, że mój głos tracąc swoją dotychczasową barwę stał się bardziej uległy, cichy i piskliwy.
- Nigdy nie kochałem Gemmy, zrozum - chwycił mój nadgarstek ściskając go coraz mocniej z każdym wypowiedzianym słowem.
- Zostaw mnie - warknęłam.
- Dephne! Nigdy bym ciebie nie wykorzystał! - zadrapał mnie swoimi paznokciami pozostawiając po nich czerwone ślady.
- Ty skurwielu... - z przerażeniem spojrzałam mu w oczy. - Upokorzyłeś mnie i wykorzystałeś. Potraktowałeś jak zabawkę i szmatę. Zaufałam ci! Zaufałam ci, draniu! - zaczęłam szarpać go za koszulę. - Przez ciebie? Przez ciebie czuję się jak wrak człowieka! Jak nic nie warta dziwka, rozumiesz?! Przez ciebie zapodziałam gdzieś swoją wartość! Ja już nie wiem kim jestem, rozumiesz?! Nienawidzę cię! - drżącym głosem starałam się potępić chłopaka. On jedynie ujął moją twarz trzymając ją na tyle mocno, abym nie dała rady się wyszarpać.
- Powtórz to. Powtórz to jeszcze raz patrząc mi prosto w oczy, a odejdę - po moich policzkach pociekły strużki łez. Obydwoje doskonale wiedzieliśmy, że nie dam rady tego zrobić. Spuściłam wzrok.
- Odejdź - ponagliłam rozkaz.
- Spójrz się na mnie i powtórz to jeszcze raz! Głośniej! - wszystko mówił z taką pasją i oddaniem, że nie umiałam się mu oprzeć. Co jest najzabawniejsze? Pożądałam go, pragnęłam poczuć smak jego ust, ale przecież musiałam zachować swoją cholerną dumę. Przecież to właśnie ona miała władzę nad moimi uczuciami, to ona nimi kierowała.
- Nienawidzę cię - powiedziałam ze złością przez zęby, tym razem patrząc mu prosto w oczy. Zadowolona z siebie spojrzałam na niego z wyższością.
- Na pewno? - wyszeptał żarliwie. Przyciągnął mnie do siebie sprawiając, że moje piersi rozpłaszczyły się na jego umięśnionym torsie. Jego ciepłe i wilgotne wargi były coraz bliżej moich. Uległam. Chłopak całował namiętniej niż wcześniej. Robił to świetnie. Moje łokcie próbowały stawić upór, jednak na marne. Malik otworzył usta szerzej, wsunął język penetrując nim sekretne zakamarki moich ust, a następnie wycofał go lekko i przygryzł koniuszek mojego języka.
- Na pewno - z każdym oddanym mi pocałunkiem traciłam wiarę w wypowiadane słowa. Chłopak ujął zębami moją dolną wargę, podczas gdy ja bawiłam się jego włosami. Oparłam się mu. - Proszę, zostaw mnie - odchyliłam głowę do tyłu, by móc rozkoszować się pocałunkami składanymi na szyi i dekolcie. Nie oszukujmy się, uzależniłam się od niego.
- A czego nienawidzisz najbardziej? - słowa przeplatał ze słodkimi całusami.
- Tego, że zawsze musisz udawać mądrzejszego - zaczęłam wymieniać. - Tego, że nie potrafisz przeżyć godziny bez poprawiania swoich włosów. Tego, że tak łatwo rozkochujesz mnie w swoich oczach. Tego, że jesteś zbyt pewny siebie i tego, jak bardzo jesteś przewrażliwiony na swoim punkcie. Jednak to nic w porównaniu do tego, czego nienawidzę najbardziej - zawiesiłam głos. Spojrzałam się spod grzywki na zaszklone oczy chłopaka. - Czego? - przyciągnęłam go bliżej siebie, by złożyć na jego ustach ostatni pocałunek. Subtelny, delikatny i pełen ciepła.
- Tego, że chyba ciebie kocham... - speszona spojrzałam się w dół. Malik uniósł moją brodę ku górze. Patrzyłam w jego oczy, które były równie mocno załzawione, co moje. Nie odpowiedział, więc ja również trwałam w milczeniu. Oczekiwałam na najmniejszą nawet reakcję. Nie zrobił nic. Zrezygnowana odepchnęłam go od siebie i odeszłam.
Z każdym krokiem szłam coraz szybciej. Zamykając cmentarną furtkę, zerknęłam jeszcze raz na Zayna. Usiadł na ławce chowając twarz w dłoniach. Najwyraźniej moje wyznanie musiało go zaskoczyć.
Nie zważając na okoliczności, zaczęłam biec. Ile sił w nogach, ile tchu w piersiach.
Jak burza wparowałam do domu, by rozliczyć się ze Louisem. Wbiegłam na pierwsze piętro z nadzieją, że spotkam tam chłopaka. Nie myliłam się.
- Jak mogłeś?! - przeszkodziłam mu w dotychczasowym zajęciu.
- O co chodzi? - z jego głosu emanowało opanowanie.
- On tutaj jest! Rozumiesz? Przyjechał tutaj, bo go na mnie nasłałeś! - uderzyłam go pięścią w twarz powodując nagłe ujście krwi z ust. Zgiął się, by uchronić się przed kolejnym ciosem. Chciałam uderzyć go jeszcze raz, jednak on zrobił unik.
Kiedy już cała złość ze mnie uszła, bezradnie osunęłam się na ziemię. - Zdradziłeś mnie... ty też... - wyszeptałam przez łzy.
- Daphne! Przysięgam, że nie wydałem ciebie! Przysięgam! - zaklinał się na Boga.
- On tu jest - spojrzałam się mu w oczy. Lou mnie objął delikatnie nas rozkołysując. Nie zważając na czerwoną ciecz, oparł swoją brodę o moją głowę powtarzając w kółko, że wszystko będzie w porządku.

Siedziałam w pokoju śledząc wzrokiem muchę przechadzającą się po suficie. Miewałam głupie myśli, gdybałam... Oczy już wyschły. Nie byłam w stanie uronić ani jednej łzy. Nie byłam w stanie niczego poczuć...
- Daphne, masz gościa - poinformowała mnie ciotka, która już wcześniej zauważyła moje przygnębienie. Nie chciała dochodzić do sedna, bo doskonale wiedziała, że jest ono dla mnie bardzo bolesne. Obie wiedziałyśmy...
Zignorowałam kobietę. - Daphne! - wykrzyczała inpulsywnie.
- Proszę - wzruszyłam ramionami, po czym podniosłam się do pozycji siedzącej. Do mojego pokoju wszedł Malik.
- Co tu robisz? - rozwarłam usta ze zdziwienia.
- Musimy coś sobie wyjaśnić - usiadł obok mnie.
- Myślałam, że już sobie wszystko wyjaśniliśmy - zaczęłam nerwowo jeździć językiem po dziąsłach.
- Daphne, nie zrozum mnie źle... Ja się po prostu boję - spojrzałam mu głęboko w oczy. Nie udawał. Mówił szczerze. Potrafiłam to wyczuć.
- Niby czego? - wydrwiłam go.
- Jeszcze nie rozumiesz?! Nie dostrzegasz tego?! W tym momencie jesteś dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Ba! W tym momencie, to ty jesteś moim światem! Boję się, że mnie potępisz... Nie jestem tym, kim myślisz. Nie umiem żyć bez ciebie, ale będąc przy mnie jesteś narażona na niebezpieczeństwo, a ja nie pozwolę żeby ktokolwiek, kiedykolwiek cię zranił, rozumiesz?! Nie mogę cię stracić! Nie mogę żyć ze świadomością, że przeze mnie może stać ci się coś złego! Jeśli mam wybierać pomiędzy byciem z tobą i jednocześnie narażaniem cię na próbę, a odejściem i świadomością tego, że jesteś bezpieczna. Wybiorę to drugie! Ja cię ko... - przerwałam mu pocałunkiem. Delikatnie pieściłam jego wargi w rytm bicia naszych serc.
- Też cię kocham - wyszeptałam.
- Ale przecież...
- Jest ryzyko, jest zabawa - uśmiechnęłam się zadziornie, na co chłopak również się zaśmiał. Popchnęłam go na łóżko całując z większą pasją i namiętnością, niż kiedykolwiek.
Nie myślałam o żadnych konsekwencjach naszych czynów. Już nie zadawałam więcej pytań. Nie obchodziło mnie to, skąd się tutaj znalazł, na jakie "niebezpieczeństwo" naraża mnie swoją osobą. Miałam gdzieś to, że nie skontaktowałam się z ojcem i, że Louis będąc za ścianą, martwi się o mnie. Wydarzenia z wesela? Nie miały dla mnie większego znaczenia.

Podobno zakochany człowiek nie myśli racjonalnie. Jestem na to czystym dowodem...

_____________________________________________________________
I jak? Podoba się? Kurde, ale mi dzisiaj pomysłów naprzychodziło do głowy na kolejne rozdziały... Będzie ciekawie, obiecuję!
Z resztą, mam nadzieję, że sami zobaczycie (przeczytacie).
Dziękuję za 27 komentarzy pod ostatnim rozdziałem, jednak muszę przyznać, że wyczuwam mały spamik. No, ale nieważne. Ważne jest to, że tak bardzo zależy Wam na kolejnym. Kocham Was, dziękuję z całego serca za Wasze komentarze, wsparcie i pomoc i będę to podkreślała na każdym kroku, bo to dzięki Wam mamy już 9 rozdział (no, bynajmniej dla mnie "już"). Kiedy będzie wystarczająco dużo komentarzy, dodam następny. Wystarczająco? Nie napiszę ile to dla mnie. W każdym razie liczę na to, że pod tym rozdziałem będzie ich więcej niż pod poprzednim, no ale to tylko takie moje małe, skromne marzenie :)
Kontakt:
e-mail: ameliaxoxoMTT@onet.pl
twitter: AmeliaxoxoMTT
gg: 33348455
Piszcie do mnie, bo bardzo chciałabym nawiązać kontakt z moimi czytelnikami :) + Gorąco proszę o dodawanie mnie do obserwowanych, komentowanie i POLECANIE.
Pozdrawiam, ameliaxoxo