Chłopak bawił się szlufkami od moich dżinsów, po czym zaczął wkładać ręce - palec po palcu - do spodni.
- Ej, ej! Przystopuj! - odepchnęłam chłopaka kolanami.
- Kiedy nie mogę - całował mój dekolt i ramiona.
- Zayn! - zaśmiałam się czując nieprzyjemne łaskotanie w okolicach kości biodrowych. - Zayn! - powtórzyłam tym razem bardziej stanowczo. Chłopak spojrzał się na mnie błagalnie. - Nie patrz się tak na mnie - czułam, że znowu zaczynam się mu opierać.
Podniosłam się z łóżka, by mu całkowicie nie ulec. On wykonał tę samą czynność, po czym przywierając mnie do ściany, włożył swoje rozpalone dłonie pod moją bluzkę na wysokość pępka. - Zayn... - wyszeptałam błagalnie.
- Cii... - przystawił swój palec wskazujący do moich ust, a następnie zaczął nim jeździć po lepkich wargach. Z każdym ruchem sprawiało mi to coraz większą przyjemność. Wpatrywałam się w jego iskierki w oczach. Wzrok mulata powodował coraz to szerszy uśmiech na mojej twarzy. Kiedy już miałam po raz kolejny zatopić usta w soczystych wargach chłopaka, do pokoju wszedł Tomlinson.
Momentalnie się od siebie odsunęliśmy. Ja zsunęłam bluzkę na biodra, a chłopak starł z policzka mój malinowy błyszczyk.
- Przepraszam... Nie wiedziałem, że przeszkadzam - zaczął oschle brunet analizując okoliczności jednoznaczej sytuacji. - Zaraz wyjeżdżamy... - dokończył zrezygnowany.
- To my zejdziemy na dół... - speszona spięłam wargi w wąską, poziomą linię.
- Dobra - Louis uśmiechnął się beznadziejnie. Z moich ust wydobyło się niesłyszalne "przepraszam". Chłopak wzruszył ramionami, po czym posłał mi pokrzepiający uśmiech. Wymieniłam się z Zaynem spojrzeniami, które pokazywały jak głupio nam się zrobiło, po czym narzuciłam na siebie koszulę w kratę, wzięłam reklamówkę od ciotki, do której już wcześniej spakowałam sukienkę, biżuterię i pantofle Stephanie i zeszłam do salonu.
Pożegnanie z rodziną standardowo zajęło mi kilkanaście minut i zanim opuściłam budynek zdążyłam sto razy powtórzyć jak bardzo będę za nimi tęskniła.
Jechałam z Louisem. Zayn natomiast wracał za nami prowadząc swoje porshe.
- To jak? Rozumiem, że droga przeminie w milczeniu? - wyrwałam chłopaka z przemyśleń.
- A o czym chciałabyś porozmawiać? - uśmiechnął się do mnie serdecznie, tak, jak gdyby nigdy nic.
- No nie wiem, może o tobie? - wypowiedziałam na głos pierwszą myśl, jaka przyszła mi do głowy.
- Serio? Nic lepszego nie wymyśliłaś? - zaśmiał się sam do siebie. Wyglądał całkiem przystojnie ściskając w jednej dłoni kierownicę, a drugą zaś wystukując rytm piosenki akurat granej w radiu. Zabawne, że chodzi sobie taki po świecie nawet nieświadom swojego uroku.
- Oj już, nie czepiaj się - szturchnęłam go lekko w lewą rękę, która tymczasowo nie wykonywała żadnej istotnej czynności i nie mogła przeszkodzić chłopakowi w prowadzeniu.
Droga minęła niepostrzeżenie. Usprawnił ją humor, który dopisywał Louisowi przez całe dwie godziny. Uśmiałam się jak nigdy, wręcz do bólu brzucha. Co akurat - no, bynajmniej w moim przypadku - było niespotykane.
W pewnym momencie Malik celowo zboczył z drogi. Uznaliśmy z brunetem, że zawracanie w tym przypadku nie miało najmniejszego nawet sensu, więc nie przerwaliśmy jazdy. Tomlinson odwiózł mnie pod dom, a następnie odprowadził pod drzwi.
- Mam pomysł... A może wpadłabyś dzisiaj na próbę naszego zespołu? - zaproponował.
- Właściwie, miałam inne plany - starałam się wymigać od spotkania, na które nie miałam najmniejszej ochoty.
- No proszę! Chyba jesteś mi coś winna? - uśmiechnął się chytrze.
- Czyżby szantaż? Jesteś wstrętny, wiesz? - trzepnęłam go otwartą dłonią w głowę.
- Wiem - wytknął mi język, po czym uchronił się przed kopniakiem, którego miałam zamiar złożyć mu na pośladkach. - W takim razie o osiemnastej bądź pod studiem muzycznym na Richmond Street. I pamiętaj, że trzymam cię za słowo! - puścił do mnie oczko.
Dobry humor mnie nie opuszczał, więc z uśmiechem wymalowanym na twarzy, weszłam do domu.
- Wróciłam - wydarłam się.
Po chwili zbiegł do mnie uradowany Tommy. Ucałowałam chłopca w policzki i mocno wyściskałam.
- No i co maluchu? Jak się czujesz? - wzięłam go na ręce unosząc kilka razy do góry.
- Nie zgadniesz, normalnie nie uwierzysz! - zaczął wykrzykiwać.
- Uwierzę, uwierzę - zaśmiałam się odstawiając pięciolatka na podłogę.
- No to popatrz! - zaklaskał pociesznie dłońmi.
Ukucnął przy schodach i wystawiając ręce przed siebie, zaczął cmokać małymi usteczkami.
- Shadow! Chodź tutaj! - na zawołanie chłopca, na dół sczłapał mały szczeniaczek.
Zaczął lizać Tommiego po twarzy, na co maluch zareagował śmiechem. Podbiegłam szybko do niego, by zainterweniować.
- Niedobry pies! - krzyknęłam osłaniając chłopca od wybuchającego temperamentem kundelka. - Skąd go wziąłeś? - zapytałam się pięciolatka odgarniając jednocześnie nogą czarnego potwora.
- Tatuś mi go kupił - wyjąkał przestraszony.
- O wilku mowa - powiedziałam sama do siebie widząc, że i mój ojciec zszedł.
- Jak się bawiłaś? - zapytał od tak.
- Co to ma znaczyć? Przecież jeszcze całkiem niedawno zarzekałeś się, że nigdy nie będziemy mieli psa i, że w domu niepotrzebna jest szczekająca kulka sierści - wymamrotałam.
- Nie cieszysz się? - zapytał zdziwiony.
- Właśnie Daphne, nie cieszysz się? - wyszeptał rozczarowany Tommy.
- To nie wy będziecie musieli z nim wychodzić na spacery, tylko ja. A ja nie mam na to najmniejszej ochoty, a tym bardziej czasu - burknęłam ze złością.
- Czyli się nie cieszysz? - maluch zrobił wielkie oczy, do których napłynęły łzy.
- No już dobrze, cieszę się - westchnęłam ciężko, a chwilę później uśmiechnęłam się do Tommego, by zatamować jego potok łez.
Zadowolony chłopczyk pobiegł do salonu, by móc bez przeszkód bawić się z psiakiem, natomiast ja - bez zbędnych czułości - wymieniłam kilka zdań z ojcem.
- Jak udało mu się ciebie namówić? - podniosłam jedną brew do góry śmiejąc się pod nosem.
- Pies sąsiadki urodził młode, więc pomyślałem "czemu nie?" - zalał wrzątkiem kawę. - Ile kostek dla ciebie? - zapytał wskazując na cukiernicę.
- Nie, ja dziękuję. Pójdę już do siebie - odparłam. - Tak przy okazji... Wychodzę o osiemnastej.
- O której wrócisz?
- Nie wiem. Tylko zaopiekuj się Tommym - powiedziałam z troską w głosie.
- Dam sobie radę.
Postawiłam nogę na pierwszy stopień schodów, kiedy głęboki głos taty nakazał mi się odwrócić w jego stronę.
- Tylko Daphne... - spojrzałam się na niego pytająco. - Uważaj na siebie - uśmiechnął się promiennie, a ja odpowiadając mu tym samym poszłam do swojego pokoju.
Włączyłam muzykę tak głośno, że spokojnie mogłaby przynieść za sobą grono rozwścieczonych sąsiadów z naprzeciwka.
Umyłam się. Włosy związałam w niechlujnego koka. Narzuciłam na siebie czarną bokserkę, krótkie, dżinsowe spodenki i niebieski sweterek, a na stopy założyłam czarne trampki marki converse.
Włożyłam do torby najpotrzebniejsze rzeczy codziennego użytku, wyłączyłam radio i wyszłam z domu.
Wolnym krokiem, ze słuchawkami w uszach przemierzałam rozświetlone jeszcze o tej porze światłem słonecznym londyńskie ulice.
Rozmyślałam nad relacjami pomiędzy mną, a Malikiem. Trwałam w zamęcie nie wiedząc co tak właściwie nas łączy. Wydarzenia z pobytu u ciotki spowodowały jeszcze większy mętlik w mojej głowie.
Weszłam do studia muzycznego, które mijałam podczas codziennej drogi do szkoły.
- Cześć - wypowiedziałam na wejściu nieśmiało się uśmiechając. Po chwili mina mi jednak zrzedła. Nie przywiązując większej uwagi do chłopców, którzy na mnie naskoczyli przypatrywałam się Zaynowi. Trzymał ucho przy ciężarnym brzuchu nieznanej mi dotąd dziewczyny. Gdy tylko spostrzegł, że przyszłam, szybko się od niej odsunął.
- Daphne, poznajcie się. To jest Gemma, moja siostra. To jest Daphne - przedstawił nas sobie Harry.
- Widziałam cię już na ślubie. Miałaś śliczną sukienkę - uśmiechnięta brunetka podała mi dłoń. Uścisnęłam ją automatycznie, jednak nie odpowiedziałam. Mój wzrok zatrzymał się na brzuchu dziewczyny, który namiętnie głaskała.
Przełknęłam głośno ślinę zaciskając z całej siły zęby. Robiąc wszystko co w mojej mocy, by się nie rozpłakać. Histeryczka ze mnie, nie ma co. Chociaż... Powód był uzasadniony. Właśnie patrzyłam na dziecko, które - jak już zdążyłam się domyśleć - należało do osoby, w której się chyba zakochałam...
___________________________________________________________________
Nudy, nudy, nudy. No, ale wybaczcie, nie mogę ciągle robić jakiś napięć i nieporozumień. Czasami muszę trochę Was zanudzić. Z resztą początek i końcówka nie są takie złe. Środek do bani, ale jakoś przeżyjecie ;)
DZIĘ-KU-JĘ z całego serca moim najukochańszym czytelniczkom, które na każdym kroku mnie wspierają i pomagają! Dziękuję za tak sporą ilość komentarzy i za to, że polecacie! Proszę o dodawanie mnie do obserwujących, komentowanie i polecanie oczywiście (standard). Kocham Was i to dzięki Wam zaszłam tak daleko! NO HALO! Mamy już dziesiąty. Słaby, ale jest.
Kontakt:
e-mail: ameliaxoxoMTT@onet.pl
twitter: AmeliaxoxoMTT
Mam nadzieję, że pod tym rozdziałem dacie mi jeszcze większą motywację i komentarzy będzie jeszcze więcej niż pod poprzednim ;)
Pozdrawiam, ameliaxoxo