piątek, 27 kwietnia 2012

Chapter eight

http://www.youtube.com/watch?v=COqx-TCxrSk

Dusiłam się własnymi łzami przeklinając los, a przede wszystkim własną głupotę. Trwałam w lamencie już długi czas, kiedy nagle usłyszałam odgłos nadchodzących kroków. Dźwięk ten ucichł, gdy osoba, która go wydawała stanęła tuż przede mną.
Chłopak - jak domyśliłam się po specyficznym stukocie twardego, niskiego obcasa - przykucnął tuż obok mnie obejmując jednym ramieniem moje barki. Chciałam go odepchnąć, ale zwyczajnie nie potrafiłam. Jakaś wewnętrzna blokada nie pozwalała mi w żaden sposób zareagować. Może właśnie w tym momencie potrzebowałam pomocy? Kiedy już byłam w stanie cokolwiek z siebie wydusić, a łzy nie rozmazywały widoku przede mną, skierowałam swoją głowę w lewą stronę.
- Zabierz mnie stąd, proszę - tylko tyle byłam w stanie wypowiedzieć do Louisa, który posłusznie wysłuchał mojej prośby.
- Cii... Proszę, nie płacz - chłopak starał się mnie uspokoić ochraniając jednocześnie swoją marynarką od ulewy.
Zaprowadził mnie do auta i odjechał. Nie pytał się gdzie ma mnie zawieść, nie próbował nic tłumaczyć, ani wyjaśniać. Najzwyczajniej w świecie przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył.
Po czasie łzy ustąpiły, a ja przestałam się dygotać. Wpatrywałam się w równy ruch wycieraczek ocierających krople deszczu z samochodowych szyb.
- Dokąd? - zapytał krótko.
- Brighton, Herdsman 12 - wyszeptałam. - Po co to robisz?
- Chcę pomóc.
- Po co?
- Nie wiem, odruch - uśmiechnął się do mnie. Byłam niewzruszona, nie odpowiedziałam. - Gdzie będziesz spała? - włączył radio na pierwszej, lepszej stacji.
- U ciotki - ściszyłam piosenkę, która zaczęła działać mi na nerwy. On jednak na przekór, znowu podgłośnił, a ja po raz kolejny ściszyłam. Przekomarzaliśmy się tak przez kilka minut, aż chłopak swoim zachowaniem doprowadził mnie do śmiechu.
- Nie płacz więcej, nie warto - spojrzał się na mnie jednocześnie jednym okiem zerkając na drogę, na której o tej godzinie nie było samochodów. - Masz taki piękny uśmiech. Powinnaś go pokazywać częściej - jego głos dodawał mi otuchy. - Dziękuję - kąciki moich ust delikatnie się uniosły. Gdy w aucie zapanowała już cisza, usnęłam z wyczerpania.


Delikatnie rozwarłam powieki analizując wydarzenia jakie miały miejsce w nocy. Leżałam w łóżku mojego ojca z poprzedniego domu. Od kłótni mojego taty z siostrą, nie byłam tutaj ani razu. Śmierć mamy powodowała ciągłe konflikty, więc w końcu zdecydowaliśmy, że się wyprowadzimy.
Ubrana byłam w sukienkę z wesela, która powodowała w nocy straszną niewygodę.
Wstałam przeciągając się ociężale. Zajrzałam do szuflad, w których znalazłam jedynie jakąś szeroką koszulę i czarną bokserkę.
Weszłam do łazienki, by się odświeżyć. Szczerze? Wtedy nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia to, jak wyglądam, jednak nie chcąc wzbudzać żadnych podejrzeń u krewnych, postanowiłam, że doprowadzę się do porządku.
Niechętnie nałożyłam wcześniej znalezione ubrania, uczesałam włosy w koka, a nie mogąc znaleźć żadnych pasujących na mnie spodni, zostałam w czarnych figach.
Zeszłam do kuchni, gdzie przy garnkach panoszyła się moja ciotka.
- Dzień dobry - ze skrępowania zaczęłam gnieść w dłoniach za długie rękawy flanelowej koszuli. Bałam się jej reakcji po tak długim czasie mojej nieobecności.
- Dzień dobry kochanie! Już wstałaś? No chodź tu do mnie! - mimo wszelkim oczekiwaniom, kobieta przyjęła mnie z taką samą troskliwością i miłością jak zawsze. - Co byś zjadła na śniadanie? Jak ty wychudłaś, dziewczyno! - ciotka poklepała mnie po płaskim brzuchu.
- Nie przesadzaj - uśmiechnęłam się do niej w przerwie od obgryzania paznokci.
- Jak zjesz porządną jajecznicę, to od razu ci przybędzie! - zabrała się za przygotowywanie posiłku.
Kochana ciotka Dorothy... Od kiedy pamiętam, zastępowała mi babcię, dziadka, najlepszą przyjaciółkę i na dodatek mamę. Jest starsza od mojego taty o dwanaście lat. W grudniu skończy już sześćdziesiątkę. Jak na swój wiek, świetnie sobie radzi. Ma doskonale prosperujące gospodarstwo, co umiejętnie łączy z wychowywaniem trójki wnuków razem z mężem.
- A gdzie cała reszta? - zapytałam podpierając się dłonią o blat stołu.
- Kochanie, jest już trzynasta, więc wszyscy są w kościele. Zostałam specjalnie po to, żeby zrobić wam coś do jedzenia. Pewnie jesteście zmęczeni - kobieta zmierzwiła moje włosy spryskane nadmierną ilością lakieru.
- Chwila... Jak to "nam"? - zmarszczyłam brwi.
- Twój... - ciotka znacząco odchrząknęła - kolega -
- Tak, kolega. Tylko kolega, ciociu - zaśmiałam się.
- No dobrze, nieważne. W każdym razie Louis został na noc i teraz najprawdopodobniej jeszcze śpi w twoim pokoju - z kobiety aż promieniowało zadowolenie z samej siebie.
- Jak to?! - zakrztusiłam się własną śliną.
- Wczoraj zasnęłaś u niego w samochodzie, więc przyniósł cię tutaj, a że był cały przemoknięty i zmęczony, zaproponowałam mu nocleg.
- Tak po prostu?! - zamurowało mnie.
- Skądże! Najpierw z nim porozmawiałam! To porządny chłopak - kobieta przełożyła jajka z patelni na talerz. Mówiła opanowanym i spokojnym głosem, który z natury mnie rozdrażniał.
Po chwili z góry zszedł Louis. Miał na sobie rozpiętą do połowy, białą koszulę, czarne spodnie z podwiniętymi nogawkami i rozczochrane włosy.
- Dzień dobry - powiedział wesoło. Zbadałam go wzrokiem, po czym wróciłam do bawienia się jedzeniem. Ugniatałam widelcem jajka, nadając im zabawne kształty. Louis wdał się w rozmowę z moją ciotką, podczas gdy ja próbowałam coś w siebie wmusić.
- Daphne! Przestań się już babrać i zachowuj się jak należy! - kobieta starała się przywrócić mnie do porządku.
- Wybacz, straciłam apetyt - podniosłam się z krzesła dziękując za przyrządzony posiłek. Spojrzałam się po sobie. Przypomniało mi się, że jestem w samej bieliźnie, więc zawstydzona szybko udałam się na górę. Nie powiem, chłopak miał całkiem niezły widok. Zwłaszcza, że majtki były za małe i solidnie mi się wżynały.
Znając życie, Dorothy wywróciła jeszcze kilka razy oczami wołając mnie, żebym natychmiast wróciła i dokończyła śniadanie, ale nie przywiązałam do tego większej uwagi.
Zatrzymałam się na górnym, wąskim korytarzu chcąc obejrzeć zdjęcia porozwieszane na ścianach. Stanęłam przy jednym, które szczególnie przykuło moją uwagę. Mój tata obejmował moją mamę trzymającą mnie na kolanach.
- To twoi rodzice? - Tomlinson niespodziewanie zaszedł mnie od tyłu.
- Tak - uśmiechnęłam się sama do siebie patrząc na starą, oszkloną fotografię.
- Masz piękną mamę.
- Zgadza się, była piękna.
- Przepraszam, nie wiedziałem... - chłopak się speszył.
- W takim razie, teraz już wiesz - wodziłam palcami po krawędziach sosnowej ramki. - Pamiętam jej wygląd, uśmiech, kolor oczu i ubrania, ale wiesz co mi nie utkwiło w pamięci? Jej głos. Nie mam żadnych nagrań, taśm czy kaset. Tak bardzo chciałabym ponownie ją usłyszeć - zwróciłam się w stronę chłopaka. - Przepraszam, czy mógłbyś... - zawiesiłam głos.
- Mógłbym co?
- Odejść - wyszeptałam robiąc przepraszalną minę. Wtedy chciałam po prostu chciałam zostać sama.
- Jasne, ale odezwij się później - chłopak nie robiąc mi żadnych wyrzutów czy zażaleń, wrócił na dół, by dokończyć śniadanie.
W czasie przeglądania zdjęć przypomniałam sobie co mam jeszcze do zrobienia, więc szybko ubrałam spodnie i wyszłam z domu tylnym wejściem.

Kroczyłam po wydeptanej ścieżce. Płachty złotych pól rozprzestrzeniały się w zasięgu mojego wzroku. Jaskrawy pejzaż topił się w letnim słońcu. Brudna woda z kałuż powoli parowała. Z daleka było już widać ogrom grafitowych nagrobków.
Weszłam przez stalową furtkę na miejsce błogiego spoczynku. Zerkałam na groby tych, których znałam, kojarzyłam lub tych, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Wodziłam wzrokiem po obcojęzycznych, zatartych przez czas tabliczkach. Upajałam się zapachem chryzantem i świeczek.
- Cześć, dawno się nie widziałyśmy - wyszeptałam czując panującą na cmentarzu nostalgiczną atmosferę. - Chciałam ci tylko powiedzieć, że tęsknię - usiadłam na ławeczkę stojącą tuż obok. Mimo upływu czasu, grób był zadbany. Widocznie ciotka zrobiła już swoje... - Tęsknię, wiesz? Tak bardzo chciałabym, żebyś tutaj była - każde kolejne słowo sprawiało mi coraz większy ból. - To chyba jakaś paranoja. Przecież ty pewnie mnie nawet nie słyszysz. Twojej córeczce chyba powoli zaczyna odbijać - zaśmiałam się nerwowo. Starałam się nie spieszyć. Słowa wypowiadałam wolno i przemyślanie. - Chciałabym cię móc usłyszeć, dotknąć, albo chociaż zobaczyć. Myślisz, że jeden, zwykły list ma zastąpić twoją obecność przy mnie? Teraz pewnie jak patrzysz tam na mnie z góry - o ile w ogóle patrzysz - śmiejesz się - czułam coraz większe wzburzenie, aż coś we mnie pękło. - Cholera! Ja na prawdę ciebie potrzebuję, nie widzisz? Traktujesz mnie tak, jakbym cię nie obchodziła. Nie możesz czegoś zrobić? Czegokolwiek?! Słyszysz mnie?! - w ataku furii zaczęłam kopać grób matki. Kiedy cała złość przeminęła, nastąpił żal, smutek i zwątpienie. - Mamusiu, ja tak bardzo cię potrzebuję... - schowałam twarz w dłonie czując, jak z każdym słowem upokarzam się coraz bardziej. - Mamusiu, odezwij się, proszę... - znowu zaczęłam płakać. Drżącą ręką jeździłam po wyrytych w kamieniu inicjałach. Wsłuchiwałam się w szelest liści i stłumione rozmowy ludzi z ich bliskimi. - Tak bardzo cię kocham, tak bardzo - pragnęłam uwierzyć w to, że ona mnie słyszy, ale nie potrafiłam...
Wypowiadałam wszystkie moje tajemnice, żale, sekrety i smutki jedynej osobie, której mogłam je powierzyć. Osobie, której nie było...
Wraz z delikatnym podmuchem wiatru, poczułam dotyk dłoni na swoim ramieniu. Drgnęłam z przestraszenia, po czym wpuściłam do nosa woń, która zaczęła mnie oblegać. Była ona tak charakterystyczna i intensywna , że nie musząc się odwracać wiedziałam, kto za mną stoi. Zlękłam się.
- Zayn?- wyszeptałam nie oczekując w zamian żadnej odpowiedzi.
______________________________________________________________
I jak się podoba? Chyba ujdzie w tłumie, co? :)
Dziękuję za komentarze mocno, mocno, mocno! Serio, jestem na prawdę podekscytowana faktem, że piszę dla coraz większej liczby czytelników. Kiedy kolejny rozdział? To zależy już od Was! KOMENTARZE, KOMENTARZE! To one decydują o tym, jaki będzie następny rozdział i kiedy się pojawi.
Kontakt:
e-mail: ameliaxoxoMTT@onet.pl
twitter: AmeliaxoxoMTT
Pod te adresy proszę kierować ewentualne pytania, prośby lub wskazówki, a jeśli chcecie zwyczajnie popisać lub poznać mnie bliżej, to możecie pisać:
GG: 33348455
Pozdrawiam i jeszcze raz serdecznie dziękuję za tak liczne odwiedzanie mojego bloga i tak sporą ilość komentarzy. Mam nadzieję, że pod tym rozdziałem będzie ich jeszcze więcej.

wtorek, 24 kwietnia 2012

Chapter seven

http://www.youtube.com/watch?v=EdBym7kv2IM

- Nie mamy o czym gadać - odpowiedziałam półgębkiem.
- Proszę, daj mi dwie minuty, to ważne - nalegał Lokowany.
- Streszczaj się - chłopak nawet nie zdążył zacząć, ponieważ przeszkodził mu Zayn, który nagle wkroczył pomiędzy nas.
- Zatańczysz? - wyszeptał mi do ucha.
- Jasne - siła wyższa nie pozwoliła mi się nie zgodzić.
Malik zaprowadził mnie na parkiet, po czym przyciągnął mnie do siebie łapiąc za biodra. Zaczął błądzić opuszkami palców po moich plecach. Robił to z takim wyczuciem, że przez moje ciało nieustannie przechodziły dreszcze. Wpatrywałam się w jego zawadiacki, śnieżnobiały uśmiech. Rozpływałam się w jego spojrzeniu.
Oślepiający blask reflektorów podkreślał jego nienaganne rysy twarzy.
- Jesteś taka piękna - wędrował palcami po moich włosach, nabrzmiałych wargach i delikatnej skórze szyi.
Przyłożył swoje czoło do mojego, zmniejszając tym samym dystans między nami. Balansowaliśmy do spokojnego rytmu jednej z najpiękniejszych ballad. - Czemu zachowujesz się tak, jakbyś nikogo nie potrzebowała? - jego ciepły oddech otulił moją twarz.
- Potrzebuję kogoś, tylko pragnienie samotności bywa czasami silniejsze... - spojrzałam w jego oczy. Owładnął mnie lęk jego bliskości. Wiedziałam, że chłopak staje się dla mnie kimś niebezpiecznie ważnym. Mimo wszystko, nie odeszłam. Brnęłam w to dalej.
Zrobił zdecydowany krok, musnął moje wargi raz, drugi... Usta zaczęły mocniej się do siebie przyciskać i po chwili nieśmiały pocałunek stał się bardziej namiętny i pożądliwy.
- A to? To też jest w ramach tej całej, pieprzonej gry? - zapytałam odrywając się od mulata. W odpowiedzi kolejny raz złożył pocałunek na moich ustach.
Mięłam w dłoniach koszulę przylegającą do jego torsu. Czułam go, czułam jego bliskość.
Skończyliśmy, gdy muzyka ucichła.
- Nie, nie jest - słowa przeplatał ze słodkimi pocałunkami. Przygryzając wargi gładziłam jego zarost. - Chodź, chcę ci coś pokazać - ujął moją dłoń i pociągnął w stronę wyjścia. Jego krok stawał się coraz szybszy, a po chwili przerodził się w bieg.
- Cholera, Zayn! Nie tak szybko! - krzyknęłam do chłopaka, ale ten się nie zatrzymał. Wyrwałam nadgarstek z jego silnego uścisku, a następnie z impetem ściągnęłam buty.
Moje pięty były całe zakrwawione od za małych butów, które porządnie mnie poobcierały.
Malik nie przywiązując do tego większej uwagi, wziął mnie na ręce. - Idioto! Czy ty postradałeś zmysły?! Puszczaj mnie! - krzyczałam wymachując nogami na wszystkie strony. Wystarczył jeden uśmiech, abym ucichła - wiedziałam, że jestem bezpieczna.
Gdy byliśmy już u celu, opuścił mnie na ziemię. - O Boże, jak tu pięknie - wyjąkałam zachwycona.
Staliśmy na ślicznej altance umieszczonej na plaży. Widok stamtąd był oszałamiający.
Tajemnicza aura mroku przerażała realistycznym chłodem. Łagodna bryza wiejąca z południa odgarniała moje nieznośne włosy z twarzy. Miliardy gwiazd na niebie wraz z księżycem odbijały się w atramentowej wodzie.
Chłopak usiadł na podeście wkładając stopy w zimny piasek. Przysiadłam się podkurczając nogi do klatki piersiowej. W milczeniu podziwialiśmy rozciągający się przed nami krajobraz.
- Całkiem niedawno przeprowadziłem się do Londynu, do babci. Wcześniej mieszkałem po drugiej stronie tego jeziora - wskazał palcem na małe domki jednorodzinne, zakłócając jednocześnie otaczającą nas ciszę.
- Czemu? - spojrzałam się na chłopaka.
- Nigdy nie poznałem swojej matki. A ojciec? Popadł w długi, nałogi... Zawsze, kiedy wracał do domu, uciekałem właśnie tutaj - jego grdyka gwałtownie się poruszyła. Po długim odstępie czasowym zaczął mówić dalej. - Tamtej nocy wrócił później niż zwykle. Gdy tylko zobaczyłem starego mercedesa podjeżdżającego pod dom, uciekłem. Nie potrafiłem spojrzeć mu w oczy - zerknęłam na Malika. Tępo wpatrywał się przed siebie, po czym zaśmiał się ironicznie. - Najdziwniejsze jest to, że kiedy wróciłem zastając go leżącego na ziemi, poczułem ulgę - chłopakowi po policzkach zaczęły spływać pojedyncze łzy, ale mimo to, wszystko wypowiadał z taką samą obojętnością. - Przedawkował - dokończył ledwo słyszalnie.
- Dlaczego mówisz to właśnie mi? Przecież zdradzić cię mogą tylko ci, którym zaufasz...
- Ufam ci Daphne - położył swoją dłoń na mojej. - W tobie coś jest... - spojrzał się na mnie wymuszając delikatny uśmiech. Położyłam się na jego kolanach podziwiając piękno nocy. Przykrył mnie swoją marynarką pieszcząc przy tym moje delikatne włosy. Nie robiliśmy nic, ale to mnie w zupełności zaspokajało.
- Chyba czas się zbierać, nie sądzisz? - wyszeptał widząc, że moje powieki stają się coraz cięższe.
Podał mi dłoń pomagając wstać. Wracając szłam boso po krawężniku, a Malik trzymając w jednej dłoni moje baleriny - asekurował mnie.
Od razu po wejściu na gwarną salę, udaliśmy się do grona równieśników
- No, nasze gołąbki w końcu się pojawiły - powiedział Louis, gdy tylko nas zobaczył.
- Daphne! Gdzie ty masz buty?! Przecież zachorujesz! Poczekaj... - Stephanie wyciągnęła z reklamówki parę szpilek. - Trzymaj, wzięłam na przebranie - podała mi śliczne, beżowe pantofle.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się do niej. Buty leżały jak ulał. - Tak właściwie... Jest może gdzieś tu w pobliżu sklep całodobowy? - zapytałam z uporczywą myślą o braku papierosa pod ręką.
- Jest, ale to kawałek drogi stąd - uświadomił mi Liam.
- To może ktoś zabrałby się ze mną? - zapytałam z nadzieją, że nie będzie mi dane błądzić po omacku.
- Odbiło tobie dziewczyno? Życie ci niemiłe? - zapytał Niall.
- W takim razie rozumiem, że idę sama? - zlekceważyłam uwagę Blondyna.
- Ja pójdę - na ochotnika zgłosił się Payne.
- Miło - uśmiechnęłam się do chłopaka, po czym wzięłam z oparcia krzesła dwie kurtki przeciwdeszczowe.

- Nie wiedziałem, że palisz - brunet zwrócił się w moją stronę. Zaciągnęłam się dymem chuchając nim chłopakowi prosto w twarz.
- Chcesz może? - wyciągnęłam w jego kierunku paczkę szlugów.
- Nie, dzięki - odmówił. - Tak bardzo się cieszę, że Zayn już się pozbierał - powiedział, kiedy staliśmy kilka metrów od lokalu.
- Nie rozumiem.
- Nie mówił ci? Przecież jeszcze całkiem niedawno był na zabój zakochany w Gemmie - siostrze Harrego. Jednak ta dała mu kosza. Długo nie mógł się pozbierać i mimo wszystko, cały czas starał się walczyć o jej względy. Nie miało go tutaj być ze względu na nią, ale czas chyba faktycznie potrafi leczyć rany, nawet te największe - Liam z uśmiechem potarł dłonią o moje ramię. Powoli wszystko zaczęło do mnie docierać. Analizowałam w głowie każdą dotychczasową rozmowę, zachowanie Harrego i Zayna... Wszystko mówiło samo za siebie.
Przymknęłam oczy, do których zaczęły napływać łzy rozmazujące jednocześnie mój precyzyjny makijaż. Spojrzałam się przed siebie. Przez drzwi obrotowe wyszedł Malik razem z Louisem. Podbiegłam do nich krztusząc się własnymi łzami.
- Ty draniu! Jak mogłeś!? - zaczęłam szarpać chłopaka za koszulę. Ten złapał mnie za ręce unieruchamiając je. - Jesteś zwykłym łgarzem! Dlaczego?! Dlaczego mi nie powiedziałeś, że przyszłam tutaj tylko po to, żeby wzbudzić zazdrość u jakiejś szmaty?! - krzyczałam czując ucisk w gardle.
On mną potrząsnął, bym się uspokoiła. Wzięłam głęboki wdech, by ponownie zaatakować, jednak zwyczajnie nie potrafiłam. Spoliczkowałam go i uciekłam. Biegłam z nadzieją, że on ruszy za mną, że będzie chciał cokolwiek wyjaśnić, zaprzeczyć... Nie zrobił tego.
Gdy oddaliłam się już wystarczająco, zsunęłam się na ziemię, spuściłam głowę w dół i przymrużyłam oczy z nadzieją, że gdy się obudzę, znajdę się w innej rzeczywistości.

Właśnie wtedy, w tę letnią, ponurą noc, siedząc przy świetle ulicznych lamp, dławiąc się gorzkimi łzami, nie przejmując się brudną sukienką i rozmazanym makijażem, zrozumiałam, że znowu się zakochałam. Zakochałam się w draniu, oszuście i sukinsynie.
___________________________________________________________
Krótko, zwięźle i na temat : ) Co do któregoś z poprzednich komentarzy:
Nie mogę pisać dłuższych rozdziałów, ponieważ nie chcę przynudzać i chcę dodawać regularnie. Co Wam po tym, że rozdział będzie długi skoro dodany raz na dwa tygodnie? Chyba, że wolicie taką opcję :)
Mam nadzieję, że się podoba. Wydaje mi się, że nie jest źle, jednak ocenę pozostawiam Wam.
Dziękuję za wsparcie jakie mi okazujecie, ale błagam, BŁAGAM! Polecajcie i komentujcie! Oczywiście cenię sobie moich dotychczasowych czytelników i kocham Was! Ale zwyczajnie walczę o jak największe grono :) Może opowiadanie jest kiepskie i to dalego czytają je nieliczni? Kiedy pojawi się następny? To zależy od Was!
Kontakt:
e-mail: ameliaxoxoMTT@onet.pl
twitter: AmeliaxoxoMTT
Pozdrawiam, ameliaxoxo

piątek, 20 kwietnia 2012

Chapter six

- Cholera jasna! - wykrzyczałam widząc na zegarku godzinę dwunastą. - Pieprzony budzik - w amoku rzuciłam małym, elektrycznym urządzeniem o komodę. Powinnam wstać godzinę temu, jednak najwyraźniej kolejny raz nie usłyszałam alarmu.
Narzuciłam na siebie szlafrok i w pośpiechu udałam się do kuchni. Przygotowałam sobie szybkie śniadanie, które popiłam sokiem pomarańczowym, a następnie zrobiłam krótki obchód po domu, by sprawdzić, czy wszyscy domownicy są obecni. Tommy jeszcze spał, podczas gdy mój ojciec czytał książkę na tarasie.
Wystarczyła niespełna godzina, abym zdążyła zrobić pełny makijaż i fryzurę. Na policzki nałożyłam trochę różu, usta musnęłam malinowym błyszczykiem, spojrzenie podkręciłam zalotką, rzęsy zabarwiłam czarną maskarą, oczy rozświetliłam korektorem, a na powiekach namalowałam czarne kreski. Z natury byłam krużowata, więc aby nieco urozmaicić mój wygląd zdecydowałam się, że wyprostuję włosy. Założyłam sukienkę mamy, a do niej dobrałam swoje zeszłoroczne baleriny.
Przed wyjściem spojrzałam ostatni raz w lustro oprawione lipową ramą, by wykonać ewentualne poprawki. Wyglądałam całkiem dobrze. Moje bursztynowe włosy łagodnie opadały na plecy, uśmiech dodawał mi uroku, a błękitne oczy wydawały się być jeszcze jaśniejsze niż zwykle.
Weszłam do pokoju taty, by poinformować go o stanie rzeczy.
- Będę rano - oznajmiłam.
- Uważaj na siebie - mężczyzna posłał mi uśmiech, który odwzajemniłam. Pierwszy, szczery uśmiech, od tak dawna...

Delikatnie rozchyliłam drzwi. Przede mną stał chłopak ubrany w czarny garnitur, spod którego wystawała krwistoczerwona koszula z dwoma, zadziornie rozpiętymi guzikami.
- To dla mnie? - zapytałam widząc, że Zayn trzyma w dłoni bukiet białych stokrotek.
- Miałem ci je dać, ale chyba zrezygnuję... - odparł zciszając głos.
- Coś jest nie tak?
- Nie, po prostu... Przy tobie wypadają dość słabo - zaśmiałam się.
- Kotku, to twoje teksty wypadają dość słabo - pocałowałam Malika w policzek wczuwając się w daną mi rolę.
Mulat objął mnie w pasie, po czym ruszyliśmy do parku centralnego miasta.
Przechodziliśmy obok fontanny, kiedy chłopak nagle się zatrzymał.
- Tylko pamiętaj, postaraj się być dość przekonywująca - złapał mnie za rękę, splatając swoje palce z moimi. - Pod kawiarnią czekają już na nas moi przyjaciele. Nie przejmuj się nimi - uśmiechnął się pokrzepiająco.
Już z oddali Zayn zaczął wymachiwać ręką i po chwili naskoczyła na nas piątka chłopców z dziewczyną u boku. Przyjrzałam się im bliżej i oniemiałam.
- Ja przecież was znam! - wytrzeszczyłam oczy widząc przed sobą Nialla, Stephanie i Harrego.
Blondyni zaczęli się śmiać, a ja zrobiłam niezrozumiałą minę. Hazza z Zaynem wymienili się spojrzeniami.
- My robiliśmy razem projekt! - wyjaśniła reszcie dziewczyna.
- Jaki ten świat mały - odezwał się jeden z brunetów.
- Louis, cicho bądź - Zayn zgromił chłopaka.
- Ja już nic nie rozumiem... Przychodzisz tutaj z taką pięknością i nawet nie raczysz nam jej przedstawić? - Louis - bo jak się przed chwilą dowiedziałam, tak miał na imię przyjaciel Malika - poruszył znacząco brwiami.
- Daphne, to Louis, Liam i Harry, tę dwójkę już poznałaś - przedstawił nas sobie mulat.
- Ale chwila, przecież ja znam jeszcz... - nie dokończyłam, bo Zayn ścisnął moją dłoń na tyle mocno, że poczułam silny skurcz w przedramieniu. Zamilkłam.

Weszliśmy do dużego, terenowego samochodu.
Z rozmowy nastolatków wywnioskowałam, że to matka Stylesa bierze ślub, a on jest drużbą.
W takim razie, dlaczego Malik powiedział mi, że za mąż wychodzi jego ciotka, skoro chłopcy nie byli ze sobą spokrewnieni i czemu ukrywał to, że znam Hazzę? W mojej głowie piętrzyły się pytania. Czułam, że jestem wmieszana w jakąś jedną, wielką konspirację. Siedziałam w ciszy nieustannie szarpiąc się ze swoimi myślami.
Horan zauważył, że odleciałam na orbitę, więc aby mnie pobudzić, zaczął mnie dręczyć różnorakimi pytaniami zachwycając się jednocześnie "wielkim zbiegiem okoliczności", jaki - jego zdaniem - nastąpił.
Wszyscy towarzysze skupili swoją uwagę na mnie, prócz Lokowanego i mulata, którzy prowadzili cichą dyskusję.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszymy, że Zayn zdążył się już pozbierać... - powiedział Liam, a Hazza gwałtownym ruchem uderzył go w biodro.
- Patrzcie, już jesteśmy! - krzyknął Styles zmieniając temat. To wyglądało tak, jakby za wszelką cenę nie chciał, by Payne poruszał temat przeszłości Malika...

Ceremonia zaślubin była przepiękna. Westchnęłam głęboko patrząc na soczysty pocałunek, który miał przypieczętować miłość zakochanych.
Biorąc pod uwagę to, że ślub to uroczystość dla osób najbliższych, nie powinno mnie tam być. Zayn jednak setki razy mi powtarzał, że nowożeńcy zostali poinformowani o "gościu specjalnym".
Po mszy, złożyłam życzenia parze młodej i wręczyłam prezent, który kupił mulat, a następnie wspólnie pojechaliśmy do Domu Weselnego.
Jeden toast za szczęście Anne i Johna wystarczył, abym poczuła aromat alkoholu. Wcześniej już obiecywałam Malikowi, że po tej nocy z pewnością nie będę w stanie upojenia, więc odłożyłam kieliszek. W prawdzie nie zaszkodziłaby mi mała ilość pocentów, jednak trzeba również zważyć to, że gdy już zaczynałam pić, ciężko było mi przestać.
Po wspólnej rozmowie, udaliśmy się na parkiet. Mimo, że miałam wielu chętnych partnerów do tańca, to jedynie kondycja Louisa pozwoliła mu się ze mną bawić. Pół życia spędziłam na libacjach, więc mało kto mógł mi dorównać.
- Całkiem dobrze sobie radzisz - krzyknęłam do ssapanego już Tomlinsona zagłuszając muzykę.
- Ja już chyba spasuje - wydyszał, po czym pociągnął mnie za rękę do stolika.
Siedzieliśmy w siódemkę do północy śmiejąc się wspólnie. Myślałam, że cała konwersacja wyjaśni wiele pytań, które kłębiły się w mojej głowie, jednak dowiedziałam się jedynie, jaki rozmiar miseczek ma Stephanie.
- Pójdziesz ze mną do łazienki? - zapytała dziewczyna będąc zawstydzona sytuacją, w jakiej się znalazła.
- Jasne - ruszyłam swoje cztery litery z wygodnego krzesła.
- Nie rozumiem, czy dziewczyny zawsze muszą chodzić razem do łazienki? - zapytał Niall przełykając ostatni kęs jogurtowego sernika.
- Nie musisz rozumieć - blondynka pokazała język Horanowi, na co on tylko wywrócił oczami.
Przeszłyśmy krętym korytarzem do pięknie ozdobionych łazienek, które w każdym calu wydawały się być idealne. Urządzone były w bogato zdobionym, barokowym stylu.
Gdy już zrobiłyśmy to, co natura nam nakazała, Stephanie stanęła przed lustem poprawiając makijaż.
- Nawet nie wiesz, jak wielką jesteś szczęściarą... - wzięła głęboki wdech.
- Nie rozumiem.
- No...Masz takiego, swojego Zayna... - dziewczyna wyraźnie coś sugerowała.
- No niby tak - speszona spojrzałam w dół przypominając sobie, że on wcale nie jest mój... - A więc kto jest tym szczęściarzem? Liam? - zdałam się na instynkt zgadując, kto przypadł do gustu blondynce.
Dziewczyna nagle posmutniała kiwając niechętnie głową. - Ej, ej! Skąd wiesz, że on niczego do ciebie nie czuje? - próbowałam pocieszyć Stephanie.
- To już nieistotne... - pociągnęła nosem, po czym wstała zachęcając mnie do wyjścia.
- Poczekaj, ja jeszcze tutaj chwilę zostanę. Muszę odpocząć od tego całego jazgotu - uśmiechnęłam się do niej. Upewniła się, czy na pewno chcę, żeby poszła, a gdy usłyszała twierdzącą odpowiedź, wróciła na salę.
Fakt, w łazience było dość cicho, jednak bardzo duszno, więc przemknęłam przed lokal, by odetchnąć. Wyszłam na zewnątrz przez obrotowe drzwi, kiedy nagle zatrzymałam się słysząc, że po mojej prawej stronie, za krzewami odbywa się jakaś poważna dyskusja. Wystarczyło kilka słów, abym poznała znajome mi głosy.
Moja wrodzona ciekawość nie pozwoliła mi przejść obojętnie, więc ukucnęłam, aby móc bezpiecznie podsłuchiwać.
- Stary, nie możesz jej tak oszukiwać! - wykrzykiwał Harry.
- Ucisz się - burknął Zayn.
- Zaciągnąłeś ją tutaj, ona się zgodziła, ale w zamian jesteś jej winien prawdę - Lokowany trzymał na swoim.
- Sam wpadłeś na pomysł, żeby się nią posłużyć, więc teraz się nie wtrącaj - mulat był coraz bardziej zdenerwowany. Słysząc słowa chłopaka straciłam równowagę i musząc podtrzymać się dłońmi, mój pierścionek uderzył o beton powodując słyszalny odgłos.
- Jak chcesz... Ale jak ty jej nie powiesz, to ja to zrobię! - to były ostatnie słowa jakie usłyszałam, bo bojąc się, że zostanę zdemaskowana - wycofałam się.
"Żeby się nią posłużyć" - te słowa chodziły po mojej głowie nie dając spokoju. Było mi źle, bo wiedziałam, że jestem oszukiwana. Dałam jednak słowo Malikowi, że zostanę do końca, więc nie mogłam od tak opuścić przyjęcia.
Brak papierosów przy boku, wzbudził we mnie agresję. Idąc do barku poczułam silne szarpnięcie za ramię.
- Chciałem pogadać... - wyszeptał Styles.
_______________________________________________________
To nie tak miało wyglądać, ale cóż. Chyba zwaliłam po całości, stać mnie na więcej...
Dodaję późno, więc przepraszam. Jadę na dwa tygodnie do Szkocji, więc będę miała duużo czasu na pisanie, także zaspokoję Wasz niedosyt.
Co tu dużo gadać? Chcę podziękować za tak liczne wsparcie, bo to dla mnie niezwykle ważne oraz chcę odpowiedzieć na wiele e-maili, którymi regularnie mnie zasypywaliście.
Nowy rozdział pojawi się wtedy, kiedy uznam, że pod ostatnim pojawiła się wystarczająca ilość komentarzy, jednak ile to "wystarczająco" - nie napiszę. Jeśli chcecie nowy rozdział, to komentujcie!
Wszystkie sprawy organizacyjne, pytania, wskazówki lub cokolwiek innego proszę kierować pod te adresy:
e-mail: ameliaxoxoMTT@onet.pl
twitter: AmeliaxoxoMTT
Dziękuję za dotychczasowe wsparcie, jesteście kochane! :) Pamiętajcie polecajcie&komentujcie! To, kiedy pojawi się nowy zależy również od Was!

sobota, 14 kwietnia 2012

Chapter five


W drzwiach ujrzałam Stephanie, którą zdąrzyłam już poznać na zajęciach i Nialla - przystojnego blondyna o niebieskich oczach, w których zakochałam się od pierwszego wejrzenia.
- W takim razie zapraszam -
wpuściłam ich do domu. - Wejdźcie na górę, pierwsze drzwi po prawej to mój pokój. Zaraz do was dołączę - oznajmiłam obojętnie, po czym wyszłam na werandę, by zaspokoić nikotynowy głód.
Napisałam do Zayna, że z dzisiejszego spotkania nici, a następnie wróciłam do równieśników.

-
Teraz wytłumaczcie mi, o co w tym wszystkim do licha chodzi? - podniosłam z ziemi planszę, na której widniały narządy wewnętrzne żaby.
- O projekt - oświecił mnie chłopak. Wystarczyło kilka słów, abym usłyszała - swoją drogą bardzo wyraźny - irlandzki akcent.
- No co ty blondaś, na to, to ja bym nie wpadła - skrzywiłam się.
Nagle zaczął dzwonić telefon. Piosenka "Danza Kuduro", którą Horan miał na dzwonku, wzbudziła we mnie rządze mordu.
- Przepraszam, to do mnie - powiedział zawstydzony blondyn.
- Na co czekasz, odbierz - rzuciłam patrząc na zdezorientowanego chłopaka.
Rozmowa nie trwała zbyt długo. Niall drapiąc się za uchem starał się wymigać od jakiegoś spotkania.
- Ja chyba powinienem was przeprosić - zaczął zakłopotany chłopak, gdy już się rozłączył.
Nie odzywając się ani słowem, czekałyśmy na dalsze wyjaśnienia. - Bo ja teraz mam próbę i niestety nie mogę wam pomóc - jąkając się doszedł w końcu do sedna. - I mi jest strasznie głupio, serio - ciągnął dalej miętoląc w dłoni rękaw fioletowej bluzy.
- Dobra, idź - Stephanie była wyraźnie zdenerwowana tym, że chłopak chce nas wystawić. - Jak mus, to mus - westchnęła, a następnie ponownie zabrała się za przeglądanie materiałów.
Farbowany jeszcze chwilę przepraszał, po czym opuścił mój dom.
- No to zostałyśmy same - fakt, że przed nami cały wieczór pracy, mówiąc łagodnie - delikatnie mnie przybił.

- No i to już chyba byłoby na tyle - podsumowała dziewczyna kończąc streszczenie swojego życiorysu. Rozmawiało mi się z nią bardzo dobrze. Wiadomo, że na początku szału nie było, ale nie spodziewałam się, że w tak krótkim czasie można kogoś aż tak dobrze poznać.
- Serio jesteś z Polski? - zapytałam niedowierzając dość zaskakującemu faktowi. Brunetka płynnie mówiła po angielsku, ze świetnym brytyjskim akcentem.
- Długa historia, właściwie zaczęło się od tego... - w dokończeniu przeszkodził jej mój brat, który gwałtownie wparował do mojego pokoju.
- Daphne, Daphne! A na dole, to czeka na ciebie jakiś pan - wykrzyczał rozentuzjazmowany.
- W takim razie wybaczcie na chwilę - podniosłam się z ziemi stękając przy tym lepiej niż niejedna tenisistka. - Stephanie, to mój brat Tommy, poznajcie się, ja za chwilę wrócę - uśmiechnęłam się do obydwojga, po czym zeszłam na dół. Wyjrzałam przez judasza, by zidentyfikować osobę, która ośmieliła się naruszyć mój wolny czas. Nie zobaczywszy nikogo wyszłam na zewnątrz. Rozejrzałam się i dopiero, gdy mój wzrok powędrował na wycieraczkę, zauważyłam na niej drobną, niebieską karteczkę. Podniosłam ją z ziemi i przeczytałam słowa napisane małym, wytłuszczonym drukiem.
"Nie zapomnij o jutrze, będę czekał x" - przeczytałam w myślach. W jakiś magiczny sposób kąciki moich ust same powędrowały do góry.
Wróciłam do siebie kombinując w głowie, skąd wytrzasnąć sukienkę na ślub.

http://www.youtube.com/watch?v=sCziT0ZWBDQ

- Do zobaczenia - powiedziałam przytulając Stephanie. Cztery wspólnie spędzone godziny w pewien sposób nas do siebie zbliżyły.
- Musimy to kiedyś powtórzyć.
- Wiadomo - dziewczyna puściła do mnie oczko, a następnie wróciła do siebie. Jak się okazało, mieszkała zaledwie przecznicę dalej.
Zaparzyłam wodę na herbatę, a następnie weszłam do garderoby w poszukiwaniu idealnej kreacji. Mimo, że szafy pękały w szfach to i tak nie znalazłam nic odpowiedniego.
Po nieudanej próbie, zeszłam do kuchni, żeby zjeść kolację. Na moje nieszczęście spotkałam w niej ojca, który popijał kawę przeglądając gazetę. Miałam nadzieję, że zrobię jakiś sprytny manewr i przemknę niezauważona, więc szybkim ruchem zabrałam talerz i kubek z blatu.
- Poczekaj - powiedział nie odwracając wzroku od artukułu. Jak na skaranie usiadłam naprzeciwko niego.
Zawsze mnie dziwiło to, że przy tak wielkim, ośmioosobowym, mahoniowym stole może być aż tak cicho, pusto i nieswojo...
- Co? - warknęłam.
- Dzwonili do mnie ze szkoły - mówił spokojnym, głębokim głosem. - Pytali się mnie, dlaczego dzisiaj nie przyszłaś - jego flegmatyczność powoli mnie dobijała.
- I co? - zapytałam niewzruszona.
- To chyba ja powinienem się o to ciebie zapytać - oderwał wzrok od gazety, powoli przenosząc go na mnie.
- Źle się czułam - wymyśliłam cokolwiek. Brałam łyk cytrynowej herbaty, kiedy do głowy przyszło mi świetne rozwiązanie. - Potrzebuję pieniędzy na jutro - przełknęłam nieprzyjemną gulę, która stanęła mi na gardle.
- Po co?
- Jutro jadę na ślub i nie mam się w co ubrać - oznajmiłam bez ogródek. Nie odpowiadał, spodziewałam się jaka będzie jego reakcja, ale mimo to, siedziałam cicho.
- Chodź - wstał od stołu, a następnie zaprowadził mnie do swojej sypialni.
Zajrzał w głąb gigantycznej szafy, wyciągając z niej stare, zakurzone pudło. Usiadł na łóżku obok mnie, delikatnie przetarł dłonią wieczko, po czym powoli je podniósł i przesunął karton w moją stronę. Spojrzałam się na niego pytająco, jednak on nic nie mówiąc wyszedł z pokoju zostawiając mnie samą.
Wzięłam do rąk białą kartkę, która leżała na samym wierzchu.
Od razu rozpoznałam te koślawe litery ułożone w zdania.

" Córko, skarbie, kochanie... Wiele razy zbierałam w sobie odwagę i siłę, by w końcu skreślić dla Ciebie tych kilka słów.
Wybacz mi, że opuściłam Cię bez żadnych wyjaśnień czy pożegnania. Wiem, jak bardzo musiałaby Ciebie zaboleć strata matki, więc zwyczajnie wolałam odejść, od tak - bez zbędnych wypowiedzeń.
Owszem, chciałabym być teraz razem z Tobą, móc patrzeć jak dorastasz i stajesz się kobietą. Najwidoczniej los chciał inaczej...
Chcę abyś wiedziała, że Twój piękny uśmiech zawsze mnie inspirował.
Wiem, że nieprzerwanie cierpiałaś, ale jednocześnie nie przestawałaś się uśmiechać. Byłaś obarczana ciężarem mojej choroby, ale to nie powstrzymywało cię od śmiałego obdarowywania innych ciepłem i miłością.
Mam nadzieję, że moje odejście umocniło Cię w sobie, że stałaś się dzięki niemu silniejsza.
Chcąc zostawić Ci małą cząstkę mnie, do kartonu tego wkładam moją sukienkę z balu maturalnego. Mam nadzieję, że będzie Ci dobrze służyć.

Twoja kochająca na wieki, mama"


Rozpłakałam się, nie kontrolując swoich łez. Oddech stał się astmatyczny, a z ust wydobywały się jedynie słowa żalu, bólu i smutku. Swoją twarz wtopiłam w falbanki od sukienki starając się ponownie poczuć ten sam zapach, zapach mojej ukochanej mamusi, przyjaciółki, rodzicielki...
Gdy już się uspokoiłam, wyłożyłam na pościel podarunek od mamy.
Suknia była przepiękna, pełna wdzięku i elegancji. Wykonana z kilku warstw tiulu w kolorze bladego różu. Swoją długością sięgała mi za kolana. Gorset bez ramiączek bogato zdobiony drogocennymi kamieniami, nadawał jej blasku i szyku.
Kiedy już miałam zabierać się do siebie, do pokoju wszedł mój tata, a następnie usiadł tuż przy mnie.
- Dlaczego dopiero teraz? - wyszeptałam ocierając zapłakaną twarz.
- Bałem się, że nie jesteś gotowa - zrobił długą pauzę, jednak ja nie naciskałam, by mówił dalej. - Dopiero niedawno zrozumiałem, że przez ten cały czas... Chodziło wyłącznie o mnie. To ja wystarczająco nie dojrzałem, by oswoić się z jej śmiercią - ukrył swoją twarz w dłoniach.
Nie miałam już siły płakać. Siedziałam nieruchomo starając się uspokoić myśli buzujące w mojej głowie.
- Dziękuję - wtuliłam się w niego tak mocno, jak tylko umiałam i razem z nim zaczęłam płakać. Tak bardzo cieszyłam się, że mam go teraz przy sobie, że nie zostawił mnie, że jest.
- Daphne, ja tak bardzo cię przepraszam... Tak bardzo - nie odpowiedziałam, tylko wtuliłam się w niego jeszcze mocniej.
Czułam, że go odzyskuję, że odzyskuję mojego tatusia...

___________________________________________________________
Mało naszych chłopców, tak wiem. Jednak czułam potrzebę, żeby napisać coś bardziej "od siebie". Ja sama jestem z siebie w miarę zadowolona. Emocje są - to jest pewne, jednak czy zaakceptujecie to, że nie poruszyłam dłuższego wątku o One Direction? To już Wasza sprawa... W każdym razie apeluję, że następny rozdział będzie poświęcony tylko i wyłącznie im (no i naszej Daphne oczywiście). Także zachęcam do czytania!
Kontakt:
e-mail - ameliaxoxoMTT@onet.pl
twitter - AmeliaxoxoMTT
Jeśli macie jakieś prośby, wskazówki, pytania, czy cokolwiek innego, proszę kierować je właśnie pod te adresy. I pamiętajcie o polecaniu i komentowaniu...
Cholera, dla Was to kilka minut, a dla mnie to niezwykle wiele znaczy, więc jeśli moglibyście, byłabym bardzo wdzięczna za poświęcenie dla mnie swojego czasu. Nie zapominajcie, że to od Was zależy kiedy pojawi się następny rozdział, a z komentarzami na razie licho...

wtorek, 10 kwietnia 2012

Chapter four

http://www.youtube.com/watch?v=Ahha3Cqe_fk ♥

- Wszystko jasne? - zapytał Zayn upewniając się, czy dane przez niego wskazówki nie są mi obce.
- Tak, wszystko jasne.
Jutro, godzina czternasta pod moim domem - powtórzyłam dokładnie wytyczne chłopaka.
- Mogę na ciebie liczyć? - upewnił się Malik.
- Tak -
położyłam na to słowo szczególny nacisk z nadzieją, że za chwilę znowu nie powtórzy tego samego pytania.

Ociężałym krokiem szliśmy do szkoły. Mój wzrok powędrował na zegarek, wskazówki stanęły na ósmej osiemnaście.
- Swoją drogą... I tak
już jesteśmy spóźnieni - wymruczałam pod nosem.
- To może dzisiaj sobie darujemy? -
muszę przyznać, że pomysł mulata od razu mi się spodobał.

- Mówiłam ci już, jak bardzo cię lubię? -
uśmiechnęłam się do chłopaka.
- Właściwie to nie... - powiedział
robiąc minę "zbitego pieska". Mimo, że nigdy to na mnie nie działało, jego wykonanie było całkiem przekonywujące. Aktorzyna się znalazł...
- W takim razie niedoczekanie twoje - wytknęłam mu język, po czym
oboje się zaśmialiśmy.
- Na co masz ochotę? - zapytał unosząc jedną brew ku górze. Uwielbiałam gdy robił tę minę, wyglądał wtedy bardzo seksownie.

- Może dobry film i pizza u mnie? - za
sugerowałam mój jedyny sposób na spędzanie wolnego czasu. No, bynajmniej jedyny odkąd przeprowadziłam się do Londynu...
- Dziewczyno... Czy ty nie znasz innych form rozrywek? Zamierzasz spędzić cały dzień opychając się pizzą? Błagam... - sk
rzywił się na samą myśl o lenistwie w tak słoneczną pogodę.

- W takim razie, co proponujesz? - zapytałam wybijając sobie z głowy wylegiwanie się na kanapie.
- Zobaczysz - mulat ściągnął ze swojego nadgarstka przesączoną perfumami, czerwoną bandamkę, po czym założył mi ją na oczy tak, abym nie była w stanie
niczego zobaczyć.
- No
to są chyba jakieś jaja - wypaliłam na poczekaniu.
- Ciii - syknął chłopak dając mi do zrozumienia, że mam się uciszyć
, a następnie objął mnie w pasie. Wtuliłam się w niego jednocześnie zaciągając się zapachem jego niebieskiej bejsbolówki. Muszę przyznać, że spodobało mi się to.
Droga bardzo mi się dłużyła, co było chyba spowodowane chęcią zobaczenia miejsca, w które zabiera mnie brunet.

- Daleko jeszcze? - powtarzarzałam w nieskończoność naśladując tym samym Osła, z mojego ulubionego filmu dzieciństwa.
- Jeszcze trochę -
wiedziałam, że Zayn powoli traci cierpliwość, jednak mimo wszystko starał się zachować stoicki spokój.
Nagle pod stopami poczułam szelest ściółki, a spacer zaczął umilać śpiew ptaków, co mogło świadczyć tylko o jednym - zaszliśmy do lasu.

Rozmawialiśmy o naszych planach na przyszłość, o muzyce, filmach i książkach. Okazało się, że mam z chłopakiem wiele wspólnego. Czas momentalnie przyspieszył, nawet nie zauważyłam kiedy znowu zrobiło się gwarno.
- Gotowa? - Malik stanął za mną rozwiązując skropulatny węzeł.
- Jasne - odparłam.
- Jeszcze moment... Choler
a... - mulat starał się delikatnie wyplątać moje włosy z supła.
- Wesołe miasteczko? - zapytałam roześmiana widząc przed sobą gigantyczny plac, na którym znajdowało się mnóstwo
przeróżnych
atrakcji.
-
No chodź - uśmiechnięty chłopak pociągnął mnie za rękę zajmując kolejkę w kasie. - Dwa dwugodzinne bilety poproszę - wyciągnął z grubego portwela pieniądze.
-
Przecież ja nie mam ci tego jak zwrócić... - wyszeptałam zawstydzona przypominając sobie o moich ostatnich oszczędnościach jakie poszły na "wymarzoną kieckę z wystawy", w której i tak poszły już szwy.
- Nie ma sprawy, jestem ci coś winien
za tę przysługę - Zayn puścił do mnie oczko. - Ale musisz mi coś obiecać - złapał mnie za podbródek, unosząc go do góry. Moje serce zaczęło bić szybciej, a nogi nagle zwiotczały.
Patrzyliśmy sobie w oczy nie czując żadnego upływu czasu. - Ścigamy się do Strasznego Domu - wyszeptał. Jego twarz była tak blisko mojej, że poczułam miętę z jego ust, która pobudziła moje zmysły.
- Wiesz, że nie masz szans? -
uśmiechnęłam się zadziornie.

- Zobaczymy -
nasze nosy się dotknęły, było już o krok od pocałunku, kiedy chłopak gwałtownie się odsunął.
- Trzy, dwa, jeden! -
po odliczeniu do zera, zaczęliśmy morderczy pościg za wygraną. Mimo, że przez długi czas trenowałam lekkoatletykę - czemu przeszkodziła mi kontuzja - Zayn okazał się być lepszy.

Najpierw wjechaliśmy
wagonikiem do "Nawiedzonego domu", zaliczam tę przejażdżkę do udanych. W prawdzie nic nie zdołało nas przestraszyć, a sztuczne pająki, które w pewnym momencie na nas spadły wywołując niekontrolowany napad śmiechu okazały się być kompletną porażką, to i tak było miło.
Jeździliśmy kolejkami robiąc zawody, kto z nas dłużej podoła wyzwaniu i nie zwymiotuje. Chłopak jednak był na tyle dobry, że po szóstym razie - w odróżnieniu do mnie - nie zwrócił porannego posiłku.
- Mam dość - wymamrotałam
.

- Poczekaj... Jeszcze tylko.
.. - Malik skierował się w stronę wielkiego stoiska z pluszakami.
- Nie żartuj
, chyba nie będziesz w to grał? - zaśmiałam się widząc chłopaka podnoszącego wielki młot. Gra polegała na tym, aby uderzyć nim w gumową kaczkę tak mocno, żeby wskaźnik siły podniósł się jak najwyżej.
- Próbowałem już tyle razy... Ale zobaczysz, teraz mi się uda! - krzyknął robiąc wielki zamach.
-
Nie wątpię - nie mogłam opanować śmiechu, kiedy wskaźnik minimalnie podskoczył do góry. Mężczyzna obsługujący stoisko podarował Zaynowi mały breloczek, jako nagrodę pocieszenia.

- Cholerna maszyna... No, ale nieważne. Proszę, to specjalnie dla ciebie - chłopak wręczył mi drobny upominek.
- Dziękuję, jest śliczny - delikatnie pocałowałam mulata w policzek. Nie spodziewał się tego z mojej strony, ale mimo to zareagował bardzo pozytywnie. - Tak przy okazji, nie wiedziałam, że jesteś aż taki słaby - zaśmiałam się pod nosem przypominając sobie wynik chłopaka.
- Tak przy okazji, nie wiedziałem, że do twarzy ci w zielonym - Malik wyraźnie nabijał się z mojej cery, która pozostała z kolorze wymiocin. Walnęłam go w biceps, a on bezczelnie mi oddał. Przekomarzaliśmy się tak dobrą godzinę.
Wybiła trzynasta, kiedy zmęczeni weszliśmy do małej kafejki w okolicach rynku.
- To jakie plany na teraz? - zapytał Zayn kwasząc się smakiem cytrynowej lemoniady.
- Muszę na chwilę zawitać do domu.
- Może spotkamy się wieczorem?
- Dam ci znać - uśmiechnęłam się do chłopaka podając mu swój telefon, żeby wpisał numer.
Odprowadził mnie pod drzwi przypominając o późniejszym spotkaniu.
Jeszcze dobrze nie zdą
żyłam wejść do domu, kiedy zadzwonił telefon stacjonarny. Szybko wsunęłam na stopy niebieskie, puchowe kapcie i podniosłam słuchawkę.
-
Halo
?
- Daphne, nie musisz dzisiaj odbierać Tomm'ego
z przedszkola, zrobię to za ciebie - oznajmił tata, a mnie aż zatkało z wrażenia.

- O! Co się stało? - zapytałam ironicznie. Teraz zachciało się mu być przykładnym tatusiem? Akurat! Pewnie znowu ma w tym jakiś interes...
- Nieważne, po prostu go odbiorę. Nie musisz się o nic martwić - doprawdy, nie ma to jak ojcowska troskliwość
...
- Jak chcesz - rozłączyłam się bez słowa pożegnania.
Odetchnęłam ciesząc się
ostatkami dnia wolnego
. A może inaczej? Odetchnęłam ciesząc się ostatkami dnia wolnego spędzonego z Malikiem.
"No, nieładnie Daphne
, wagarować tak w pierwszym tygodniu szkoły." - powiedziałam sama do siebie i z uśmiechem udałam się pod prysznic.
Było piętnaście po drugiej, kiedy telefon zadzwonił po raz
drugi. Westchnęłam ciężko z przeświadczeniem, że zaraz muszę się podnieść z wygodnego fotela i zaprzestać hałasowaniu
tego diabelstwa.
-
Słucham? - powiedziałam z grymasem mając nadzieję, że tym razem po drugiej stronie nie usłyszę mojego taty.

- Halo? Daphne? Tutaj Stephanie. Dzwonię, ponieważ chciałam się zapytać jak będzie z tym projektem. Termin jest na poniedziałek, a my stoimy w miejscu - oświadczyła blondynka.
- Skąd masz mój numer?
- zapytałam półgębkiem.
- Od sekretarki - powiedziała, po czym ciągnęła dalej. - 
Może moglibyśmy się spotkać u ciebie? Obgadałam już sprawę z Niallem. U niego są goście, a u mnie nie ma warunków, żeby się spotkać. Teraz to ty jesteś naszym jedynym kołem ratunkowym.
- No dobra, w takim razie bądźcie o piętnastej u mnie, Tottenham Court Road 14 - burknęłam podminowana faktem, że zaraz w moim domu pojawią się nieproszeni goście.
W czterdzieści pięć minut zdąrzyłam przeprowadzić względne oględziny. Dzwonek zadzwonił punktualnie o piętnastej.
..
________________________________________________________
Zjebałam, no ale nieważne. Mam nadzieję, że Wam się chociaż trochę podoba.
No i jak zwykle liczę na komentarze. Nie zapominajcie, że to one mnie mobilizują, a ja mam nadzieję, że pod każdym rozdziałem będzie ich coraz więcej.
Jeśli macie jakieś pytania, propozycje lub wskazówki, proszę pisać:
e-mail: ameliaxoxoMTT@onet.pl
twitter: @AmeliaxoxoMTT
Dziękuję za okazane mi wsparcie i mobilizacje, jaką obdarzacie mnie w każdym komentarzu. Proszę również o polecanie mojego opowiadania na swoich blogach, bądź przyjaciołom i znajomym.
To Wy decydujecie o tym, kiedy pojawi się nowy rozdział, a następny będzie ciekawszy!
Pozdrawiam, ameliaxoxo

ps. Jeśli chcecie być na bieżąco informowani o nowych rozdziałach to napiszcie w komentarzu sposób, w jaki mam Wam to przekazać. (np. Twitter, Gadu-Gadu).

sobota, 7 kwietnia 2012

Chapter three

http://www.youtube.com/watch?v=joi5YhlGNUs ♥

- My już zdąrzyliśmy się poznać - powiedział Zayn nie spuszczając ze mnie wzroku.
- W takim razie zostało jeszcze troje - Hazza uśmiechnął się przebiegle.
- Troje czego? - zmarszczyłam brwi.
- Troje osób, które powinnaś poznać - Lokowaty poruszył znacząco brwiami. Rozbawiło mnie to, więc delikatnie się uśmiechnęłam.
- Muszę odprowadzić brata do domu - westchnęłam ciężko.
- Godzina przecież cię nie zbawi - nalegał Zayn.
- Nie, dzięki. Nie mogę - odmówiłam bez zbędnych wyjaśnień. W końcu... asertywność to podstawa, czyż nie?
- Proszę, nie pożałujesz - Styles pociągnął mnie za rękę.
- Czy ja mówię po chińsku? Nie mogę i już - wyrwałam się i zdecydowanym krokiem udałam się w stronę domu.

- Daphne, stało się coś? - zapytał mój brat, gdy przekroczyliśmy próg domu. Najwyraźniej zauważył, że coś mnie trapi.
- Tom, musisz mi coś obiecać, dobrze? - kucnęłam przed brunetem, łapiąc go za ramiona.
W odpowiedzi pokiwał głową.
- Jeśli kiedyś będziesz szukał dziewczyny, to postaraj się, żeby nie była tak popieprzona jak ja, zrozumiano? - powiedziałam całkiem poważnie. Przedszkolak uśmiechnął się, po czym ujął moją twarz w swoje maleńkie dłonie.
- Daphne, ale przecież to właśnie dzięki pieprzu życie nabiera smaku - chłopiec dotknął swoimi palcami wskazującymi kącików moich ust, unosząc je do góry.
- Filozof się znalazł - zaśmiałam się, a następnie mocno przytuliłam pięciolatka nie wiedząc, czy to, co przed chwilą powiedział, nie zawierało aby jakiejś ukrytej aluzji...
Zrobiłam bratu kolacje, którą zjadł ze smakiem, a potem pomogłam mu przebrać się w piżamę. Ułożyłam go wygodnie w łóżku i przykryłam pierzyną.
- Będzie bajka? - pięciolatek zrobił maślane oczka.
- No dobrze, ale to ostatni raz - pogroziłam mu palcem wiedząc, że jutro ta sytuacja znowu się powtórzy. Położyłam się przy nim, objęłam ramieniem i pobudziłam swoją wyobraźnię do pracy.
- Dawno, dawno temu żyła piękna księżniczka, która zakochała się w złym czarnoksiężniku. Rzucił on na nią okrutny czar, który sprawiał, że królewna każdego dnia stawała się coraz słabsza. Ocalić mogło ją jedynie odejście od maga. Dziewczyna obdarzyła go jednak tak wielką miłością, że mimo, iż czar ten ją wyniszczał, nie potrafiła zostawić mężczyzny. Każdego dnia błagała Boga, aby dał jej siłę przeciwstawić się czarodziejowi, jednak mimo próśb - nie otrzymała jej. Umarła wbijając sobie sztylet w serce. Wiesz jaki jest morał? -spojrzałam się na Tommy'ego, spał. Pocałowałam go w czoło, po czym delikatnie wstałam i stanęłam w framudze wtapiając wzrok w śliczny obrazek, jaki ułożył się przed moimi oczyma.
- Kobiety zakochują się w sukinsynach - wyszeptałam dokańczając bajkę.
Wybiła godzina dwudziesta. Usiadłam w fotelu z laptopem na kolanach przeglądając strony internetowe i popijając kakao. Nagle usłyszałam stłumiony huk, który o mało co nie przyprawił mnie o zawał serca. Upuściłam kubek, który swoją drogą był moim ulubionym. Odruchowo złapałam za szmatę i zaczęłam wycierać brązową plamę z dywanu. Po chwili do moich uszu po raz kolejny dotarł ten sam hałas. Rozejrzałam się wokoło badając teren. Dźwięk ten najprawdopodobniej dochodził zza drzwi balkonowych. Ostrożnie wyszłam na zewnątrz rozglądając się, jednak nic nie wywołało u mnie niepokoju. Podeszłam bliżej stalowej balustrady.
- Daphne - automatycznie spojrzałam się w dół.
Zobaczyłam Zayna, który trzymał w uścisku kilka patyków.
- Co ty tu...? Jak ty tu...? Skąd?! - jak idiotka patrzyłam się na chłopaka nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.
- Zejdź na dół, to ci wszystko wyjaśnię - powiedział Malik, a ja posłusznie zarzuciłam na siebie moją ulubioną, przetartą bluzę z flagą USA i zeszłam.
- Zanim zaczniesz na mnie krzyczeć i prawić morały, wysłuchaj tego, co chcę ci powiedzieć - oznajmił na wstępie.
- Streszczaj się - wypaliłam, po czym usiadłam na schodach obmacując kieszeń, by upewnić się, czy aby na pewno zabrałam ze sobą paczkę papierosów.
- Chciałem pogadać - powiedział.
- Zamieniam się w słuch - przeczesałam palcami grzywkę, która złośliwie opadała mi na oczy.
- Przejdziemy się? - wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Jak chcesz - zignorowałam chęć pomocy wstania, jaką zasugerował mi mulat.
Poszliśmy nad jezioro, które leżało nieopodal mojego domu. W kompletnej ciszy wysłuchałam historii chłopaka.
- Więc mam udawać twoją dziewczynę? - uniosłam brwi ku górze niedowierzając absurdalnej propozycji.
- Tylko na czas ślubu, potem zostawię cię w spokoju - chłopak podniósł z ziemi płaski kamień i wrzucił go do wody, robiąc tak zwane "kaczki". - Ile? - zapytał krótko. Zrobiłam pytającą minę. - Ile mam ci za to zapłacić? - wyjaśnił.
- Nie chcę od ciebie kasy - Malik uśmiechnął się szyderczo. Pewnie potraktował moją odpowiedź jako żart.
- Czyli nie zrobisz tego? - zapytał otwarcie.
- Zrobię to za darmo - odparłam bez namysłu.
- Jaki jest haczyk? - Zayn uniósł brwi do góry. Usiadłam na pomoście zakładając kaptur na głowę. Zrobiło się dość zimno, więc ściągnęłam rękawy za nadgarstki.
- Czy zawsze musi być jakiś haczyk? Nie jestem aż taką suką, na jaką wyglądam - powiedziałam rozkoszując się cudownym krajobrazem, który rozciągał się przede mną.
- Nie twierdzę, że jesteś, tylko... - urwał na moment szukając odpowiednich słów.
- Tylko na pierwszy rzut oka taka się wydaję? - zapytałam. Chłopak nie odpowiedział. Wpatrywał się w gwiazdy, których miliony pojawiły się na niebie. - I to jest właśnie ten problem... Ludzie lubią oceniać człowieka, nie znając go, nie mając o nim bladego pojęcia. Banał - mruknęłam złośliwie. Przez dłuższą chwilę panowała cisza, którą po chwili namysłu przerwał Zayn.
- Stawiasz wokół siebie barierę ochronną. Zachowujesz się tak, jakbyś za wszelką cenę chciała obronić się przed całym złem tego świata. Maska, którą wykreowałaś ma odpychać ludzi i robić wszystko, aby trzymali się z dala od ciebie tylko dlatego, że boisz się, że cię zranią - chłopak mówił wolno i z wyczuciem. - Wykreowałaś potwora, który ma ciebie chronić, a jedynie cię niszczy. Przestań walczyć sama ze sobą - po jego słowach nastąpiła głucha cisza, która trwała dość długo. Wywód Malika sprawił, że po moich policzkach mimowolnie zaczęły spływać łzy. Potrzebowałam czasu, aby poukładać sobie wszystko w głowie.
- Nie umiem - w końcu zebrałam się na odwagę, by cokolwiek powiedzieć.
- Nie umiesz, czy nie chcesz? - chłopak spojrzał się na mnie przeszywającym wzrokiem. Patrząc w jego tęczówki poczułam osuwający się pode mną grunt.
- Zrobię to za darmo. Przyjdź po mnie jutro o siódmej, obgadamy szczegóły - delikatnie uśmiechnęłam się w jego stronę. Zayn wstał, wyciągnął w moim kierunku dłoń, tym razem skorzystałam z jego pomocy. Droga powrotna minęła bardzo szybko. Nie nadużywaliśmy słów, ale mimo to, było przyjemnie. Ulice o tej godzinie nie były zatłoczone. Co jakiś czas jedynie przejechał jakiś rowerzysta lub samochód.
Mulat odprowadził mnie pod drzwi.
- Też tak czasem masz? Że przychodzą wieczory, kiedy wszyscy inni są szczęśliwi, a ty słuchając smutnej piosenki szukasz sensu życia... - zapytałam na pożegnanie.
- Nie doszukuj się sensu życia, bo możesz się łatwo zgubić - Malik delikatnie się przybliżył.
- Dziękuję - wyszeptałam ledwosłyszalnie. Chłopak jeszcze bardziej się do mnie przysunął. Dzieliło nas zaledwie kilka milimetrów.
- Jesteś na prawdę piękną dziewczyną - odgarnął kosmyk włosów opadający mi na policzek i założył go za ucho. - Nie kryj się pod tą maską nienawiści - Zayn delikatnie się uśmiechnął. Kąciki moich ust również się podniosły.
- Dobranoc Daphne - wyszeptał. Poczułam jego ciepły oddech okalający moją twarz.
- Dobranoc - odpowiedziałam, po czym w przypływie szczęścia weszłam do domu.
Zajżałam do kuchni, żeby zaspokoić mój żołądek. Ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam w niej ojca, który pił kawę tępo wpatrując się w przestrzeń.
- Dobry wieczór - powiedziałam oschle.
- Dobry wieczór - odparł nawet nie racząc na mnie spojrzeć. - Może porozmawiamy? - zapytał.
- Nie, dziękuję. Nie mam ochoty - wyjęłam z lodówki mleko i płatki, a następnie w ciszy udałam się do swojego pokoju.
Zasnęłam z myślą o jutrzejszym poranku...
______________________________________________________
No i mamy trzeci rozdział, jak się podoba?
Pamiętajcie, że to komentarze mobilizują mnie do pisania kolejnych rozdziałów także:
komentujcie&polecajcie
Dziękuję Wam za wszystko! To od Was zależy, kiedy pojawi się nowy.

środa, 4 kwietnia 2012

Chapter two

Włożyłam słuchawki, w których rozbrzmiewała jedna z moich ulubionych piosenek, "The A team" od Edd'a Sheeran'a. Otworzyłam książkę, którą poleciła mi bibliotekarka i po chwili znalazłam się w innym świecie. Byłam w nim, dopóki do pokoju nie wszedł mój braciszek.
- Daphne, przeczytałabyś mi coś? - zapytał pięcioletni chłopiec wdrapując się na moje kolana.
- Nie sądzisz, że już pora spać, szkrabie? - wzięłam małego na ręce usadawiając go obok siebie.
- Proszę, tylko kawałek - nie mogąc się oprzeć jego słodkim oczętom, wyjęłam z półki małą, papierową książeczkę o piratach. Tommy zafascynowany lekturą, usnął na moim ramieniu. Delikatnie przeniosłam chłopca do jego pokoju, ucałowałam go w czoło na dobranoc, a następnie udałam się do siebie.
Wyczerpana położyłam się do łóżka i zasnęłam.

- Cholerny budzik - powiedziałam uświadamiając sobie, że muszę wygramolić się z objęć Morfeusza i pójść do szkoły. Szybko się ubrałam, a następnie ospałym krokiem zeszłam na dół do kuchni. Ojca jak zwykle nie było w domu. Zrobiłam śniadanie mojemu bratu, a później weszłam na górę, żeby go obudzić. Przygotowany chłopak już po chwili delektował się smakiem zupy mlecznej.
- Nic nie jesz? - zapytał mały chomikując jedzenie w pulchnych policzkach.
- Z jedzeniem w buzi się nie mówi. Gdzie twoje maniery? - poczochrałam włosy bruneta śmiejąc się.
- Daphne... - zaczął smutno.
- Tak? - zapytałam.
- Gdzie jest tatuś? - malec wyraźnie posmutniał. Do oczu napłynęły mi łzy. I co ja miałam mu powiedzieć? "Tatuś ma nas gdzieś"? Tommy podparł się dłonią o brodę i zaczął skomleć.
- Ej, kochanie! Nie przejmuj się! Tatuś ciebie mocno kocha, ale teraz ma bardzo dużo pracy i dlatego go z nami nie ma. Nie martw się, wkrótce wszystko będzie dobrze. Uśmiechnij się i ubieraj buty, bo zaraz wychodzimy - powiedziałam okłamując samą siebie.
Czy byłam zła na mojego ojca? Byłam. Nie obchodziło mnie to, że nie spędza ze mną czasu. Zależało mi na tym, aby poświęcał go więcej mojemu bratu. Przed śmiercią mamy było dobrze. Kiedy zginęła - wszystko obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Wiem, że to on nas utrzymuje, to dzięki niemu mogę sobie na wszystko pozwolić. Czasem jednak miewam dziwne wrażenie, że on nie robi tego dla nas, a wyłącznie po to, aby zapomnieć o otaczającym go świecie, złym świecie. Rozmawia z nami rzadko, jeśli się to jednak zdarzy, jest bardzo oschły.
Tęsknię za nim, za moim tatusiem.
- Daphne, no Daphne chodź już - Tommy przerwał moje przemyślenia ciągnąc mnie za nogawkę od spodni.
Podwiozłam chłopca zaprowadzając go do przedszkola.
- Masz na siebie uważać, zrozumiano? - powiedziałam podniesionym głosem stojąc na baczność.
- Zro-zu-mia-no - pięciolatek przesylabował słowo salutując, po czym grzecznie odmaszerował do swojej grupy.
Z budynku wyszłam uśmiechnięta od ucha do ucha.
Przeglądałam utwory w moim telefonie, chcąc wybrać jakiś pasujący do mojego nastroju, kiedy nagle ktoś mnie popchnął.
- Ja, ja przepraszam. To było przez przypadek - chłopak z burzą loków na głowie podniósł z ziemi moją komórkę, upewniając się, że nic mi się nie stało.
- Cholera - powiedziałam widząc zbity ekran.
- O Boże, ja przepraszam, ja mogę odkupić - brunet jąkał się wymachując rękoma. Sprawdziłam, czy telefon nadal jest zdatny do użycia. Nic z tego, pęknięcie było zbyt duże.
- Ja mogę zapłacić za naprawę, czy coś - zaczął histeryzować.
- Dobra, daruj sobie - westchnęłam wywracając oczami. - Naprawa nie będzie kosztowała mnie dużo. Tylko następnym razem uważaj jak chodzisz - powiedziałam zdenerwowana.
- Przecież nie pozwolę ci za to płacić. To moja wina. Ile będzie mnie to kosztowało? Zwrócę ci wszystko, co do grosza - Lokowaty nie zaprzestał panice.
- Dobra, koleś... Weź głęboki wdech, najlepiej dwa i posłuchaj mnie uważnie tak, żeby w końcu dotarło. Nie chcę od ciebie żadnej kasy, jasne? A jeśli chcesz przeżyć ten poranek, to lepiej zejdź mi z drogi - powiedziałam tak wolno, jak tylko umiałam z nadzieją, że tym razem nie będę musiała już nic więcej tłumaczyć.
- To co mam zrobić? - zapytał bezradnie.
- Zostaw mnie w spokoju i będziemy kwita - poklepałam go po ramieniu i poszłam przed siebie odkluczając samochód.
- A może dasz się zaprosić na kawę? - delikatnie się uśmiechnął.
- A jeśli się zgodzę, dasz mi spokój? - odpowiedziałam pytaniem.
- Obiecuję - symbolicznie położył dłoń na swojej klatce piersiowej.
- W takim razie bądź o czternastej pod Liceum Haverstock - powiedziałam obojętnie wsiadając do auta.
- Uczysz się w Haverstock?! Nie gadaj! W takim razie zobaczymy się w szkole! - chłopak w odróżnieniu do mnie był rozbawiony całą sytuacją.
- No to do zobaczenia - wysiliłam się na uśmiech.
- Poczekaj, jak masz na imię? - zapytał na pożegnanie.
- Daphne - przekręciłam kluczyk w stacyjce.
- A ja Harry, do zobaczenia - brunet posłał mi serdeczny uśmiech.
"Chciałam pozostać niezauważona, a tu przyszło mi... poznawać nowych ludzi" - pomyślałam ruszając do szkoły.

Lekcje minęły mi dość szybko. Bogu dzięki za to, że ominęła mnie niepotrzebna "formuła powitalna". Przez te dwa lata szkoły chciałam przejść cicho i niepostrzeżenie.
Na jednej lekcji przysiadłam się do Stephanie, dziewczyna wydała się być dość miła. Razem z nią i niejakim Niallem nakazano zrobić mi projekt z biologi.
Po sześciu godzinach męki, usłyszałam w końcu ostatni dzwonek i szybko udałam się w stronę wyjścia.
- Jaka punktualność - powiedziałam ironicznie do chłopaka, który już czekał na placu przed budynkiem.
- W takim razie, gdzie chcesz się udać? - zapytał nie zważając na moje dąsy.
- Nie wiem, jestem nowa i nie miałam jeszcze okazji zwiedzać tutejszych kawiarnii, przykro mi - przekomarzałam się z chłopakiem sprawdzając, jak stalowe ma nerwy.
- W takim razie, oprowadzę cię po mieście - powiedział entuzjastycznie.
Z początku było dość drętwo, jednak z czasem atmosfera się rozluźniła. Muszę przyznać, że czułam się swobodnie w jego towarzystwie. Oprowadził mnie po mieście, jednak nie zdąrzył pokazać wszystkiego, bo na śmierć zapomniałam o tym, że muszę odebrać mojego braciszka z przedszkola. Po kilkunastu minutach obydwoje wbiegliśmy na placówkę.
- Przepraszam cię Tommy, tak bardzo przepraszam - powiedziałam wtulając się w malucha. - Wiem, że obiecywałam, że przyjdę po ciebie wcześniej, ale musiałam pomóc koledze z matematyką - wymyśliłam kłamstwo na poczekaniu.
- Nic się nie stało! Dzisiaj razem z panią i kolegami zbudowaliśmy ogromną fortecę! - chłopak stanął na palcach wyciągając ręce do góry chcąc pokazać jej wielkość. Porozmawiałam chwilę z przedszkolanką, której już udało się zyskać przyjaźń pięciolatka. Stwierdziła, że mały ma niezwykłą wyobraźnię.
- Przepraszam, że odbieram go tak późno - na mojej twarzy pojawiły się rumieńce.
- Spokojnie, Tommy to świetny chłopczyk, jest bardzo bystry. Nieczęsto mam okazję spędzać czas z tak uzdolnionymi dziećmi. Rodzice odbierają swoje pociechy o znacznie późniejszej godzinie, także nic takiego się nie stało. Z resztą... matematyka jest też ważna - kobieta puściła do mnie oczko patrząc na Harrego, który już zaczął się dogadywać z moim bratem. Podziękowałam i odeszłam w stronę małych szafek z muchomorami.
- Co to za spouchwalanie się!? A siostrzyczce dać buzi, to nie łaska? - krzyknęłam biorąc Tommy'ego na ręcę, co spowodowało u niego atak śmiechu.
- No już! Ubierać się! Natychmiast! - wydawałam rozkazy przedszkolakowi. Posłusznie je wykonywał. W drodze powrotnej zaszliśmy do parku. Wyciągnęłam z kieszeni paczkę papierosów.
- Palisz? - zapytał zaskoczony Harry.
- Jak widać - powiedziałam śmiejąc się drwiąco pod nosem.
- Ciężko cię rozwikłać - Lokowaty nie spuszczał wzroku z mojego brata, który przechadzał się po krawężniku.
- Znasz mnie kilka godzin i już próbujesz "rozwikłać"? Nie rozumiem - zaciągnęłam się dymem papierosowym.
- Zachowujesz się tak, jakbyś bała się być sobą, jakbyś ciągle tylko pokazywała jakąś maskę twardzielki - chłopak zmarszczył brwi.
- Co ty możesz wiedzieć - spojrzałam się na buty, żeby tylko nie uronić żadnej, nawet najmniejszej łzy. Brunet chciał coś powiedzieć, ale najwidoczniej w ostatnim momencie ugryzł się w język. Szliśmy rozmawiając o szkole i przyszłości, kiedy nagle podbiegł do nas roześmiany szkrab.
- Daphne, a czy Harry to twój chłopak? - zapytał nagle. Loczek zaczął się śmiać, a ja spaliłam buraka.
- To kolega - powiedziałam czochrając mu czuprynę.
- Przepraszam za niego - skierowałam się do Hazzy.
- Nie masz za co - chłopak zaczał się śmiać. Nie mogłam pojąć, jak może mieć aż tak pozytywne nastawienie do innych ludzi...
Chodziliśmy chwilę w przód i nazad rozmawiając o głupotach. Nagle w mgle dostrzegłam dość znajomą mi sylwetkę. Gdy osoba ta, podeszła bliżej, zauważyłam, że jest to Zayn - mulat, którego wczoraj poznałam.
Co dziwne zaczął się uśmiechać, jednak nie w moją stronę, a mojego towarzysza.
Przywitali się, a ja stałam jak słup soli.
- To jest Zayn. Zayn, to jest Daphne - przedstawił nas sobie, a ja z niedowierzaniem uścisnęłam dłoń chłopakowi.
_________________________________________________________________
Rozdział zapewne z mnóstwem błędów, ale pisany o 4.00 rano, także wybaczcie.
Przypuszczam, że i tak nikt nie czyta tych moich wypocin...
Chciałabym mieć większe grono czytelników, no ale cóż.
Mam nadzieję, że rozdział się podoba.
Opinie proszę wyrażać w komentarzach, bo to one dają mi motywację i decydują o tym,
kiedy pojawi się kolejny rozdział.
Także, komentujemy :))
Pozdrawiam, ameliaxoxo